niedziela, 28 kwietnia 2019

Moje ciało - moja świątynia ♥

Witam Was kochani ♥
Od razu tłumaczę, dlaczego post jest opóźniony, a nie o 12, jak Wam obiecywałam: wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że post miał się pojawić już tydzień temu, ale zdecydowałam, że w święta chciałabym poruszyć coś o świętach, a nie o poniższym temacie. Stąd też chciałam go delikatnie zedytować przed dodaniem, jak i dodać kilka nowych rzeczy, bo temat jest bliski mojemu sercu, a moja opinia, jak i wiedza się zmienia, pogłębia. A ze względu na to, że cały tydzień jak zwykle był jednym wielkim pędem, nie było czasu by zrobić to kiedykolwiek indziej, jak w niedzielę. W tą niedzielę akurat byliśmy na rodzinnym obiedzie u mojej kuzynki, więc dlatego post pojawia się dopiero o 19, a nie, jak planowano, o 12. Nie powiem Wam, że takie sytuacje się nie powtórzą, bo życie bywa różne i wszystko się nieustannie zmienia.

Dzisiaj, jak już pisałam, poruszę temat bliski mojemu sercu: o swoim ciele, o akceptacji i wszystkim, co związane z Nami, jako fizycznymi ciałami. Zapoznam Was z moim myśleniem, dietą, i wszystkim, co leży pomiędzy.

Zacznijmy od tego, że zapoznam Was z moim nastawieniem: moje ciało, to moja świątynia. Mam je tylko jedno, więc wybrałam, że zamiast traktować je jak najgorszego wroga i śmiecia, będę je traktować jak swojego najlepszego przyjaciela, do czego, oczywiście, Was wszystkich zachęcam. Z jakiegoś powodu Bóg chciał, żebyście się urodzili w tym ciele, a nie w innym, a więc zgodnie z wolą Bożą, musimy się z tym pogodzić. Żeby nie było tylko po Bożemu, ale dla własnego dobra: po co wstawać każdego ranka, tylko po to, żeby nienawidzić siebie, skoro dużo prościej jest wstać i uśmiechnąć się do swojego ciała i do siebie samego? Więc, żeby było jasne: ja traktuje swoje ciało, jak swojego najlepszego przyjaciela.

Co do diety, to nie stosuje. Nie oznacza to, że nic nie jem, ale po prostu nie nazywam tego dietą, a bardziej stylem życia: brzmi dużo mniej restrykcyjnie i jest w 100% wykonalne. Od września zeszłego roku nie jem mięsa, jem dużo więcej warzyw i owoców, rzadko jadam nabiał i jajka, a w przyszłym roku, a może nawet w tym, zamierzam zagłębić się w weganizm. Aktualnie jestem wegetarianką, czyli nie jem mięsa, ryb, niczego na bazie żelatyny, bulionów mięsnych itp.
Co do dalszej części diety  stylu życia, to jest taki, jaki chcę, żeby był: innymi słowy, nie wiem, czy spotkaliście się z takim stwierdzeniem intuitive eating. Cała filozofia polega na tym, że wsłuchujemy się w potrzeby swojego ciała, czego chce, czego potrzebuje, a nie podążamy za tragicznymi w skutkach dietami. Osobiście, każdego tygodnia robię listę rzeczy, na które mam ochotę: zapisuje przynajmniej 4-5 pomysłów na każdy posiłek, bo doskonale wiem, że niektóre rzeczy są na dwa lub nawet trzy dni, a to ze względu na to, że moja babcia robi sobie obiady sama, a moja mama rzadko jada w domu, tak więc zazwyczaj robię dania na 2-3 porcje, więc jem je dwa lub trzy dni z rzędu. Zaczęłam od zapisywania tylko i wyłącznie obiadów, a potem przeszłam do planu żywieniowego: zapisywałam wszystkie pomysły, od śniadań przez przekąski do kolacji. Muszę Wam powiedzieć, że mi, zabieganemu studentowi, to cholernie pomaga. Szczególnie ostatnio, kiedy mój harmonogram snu jest porozrzucany we wszelkie możliwe miejsca: dla przykładu, w poniedziałek spałam 11 godzin bez przerwy, a we wtorek spałam 4,5 godziny + 2 godziny popołudniowej drzemki. Jak myślicie, byłam bardziej wyspana po tych 11 godzinach, czy po tych 6,5? Jeżeli myśleliście, że po 11, to jesteście w błędzie: dużo lepiej czułam się po 6,5 godzinach snu, nie wiem, co prawda, czemu, ale wiem, że byłam. Dla mnie ta dieta intuitive eating nie polega tylko na słuchaniu swojego ciała podczas jedzenia, ale i na co dzień, każdego dnia, zawsze. Przecież ono wie najlepiej, kiedy jeść, kiedy pić, kiedy spać i co robić: ufam mu bezgranicznie.

Moje dni bywają hektyczne, spokojne, ale wszelkie dni pomiędzy też się znajdą. Poza tym, nie lubię zostawiać rzeczy na ostatnią chwilę, dlatego też wolę rozplanować wszystkie możliwe rzeczy w niedzielę, żeby przez resztę tygodnia móc nie martwić się o posiłki: jak narazie, działa w 100%, polecam serdecznie.

Poza tym, to tak, czasem zjem coś w fast foodzie (nie płacą mi tutaj za reklamę), czasem zjem pizzę, czasem zjem frytki, czasem sobie sama nawet robię zestaw z fast foodu, oczywiście w zdrowszej wersji: burgery z czerwonej fasoli, frytki z batatów, do tego oczywiście woda, a nie żadna cola. Ostatnio zaczęłam robić pizzę na cieście francuskim: ciasto francuskie, przecier pomidorowy, mozzarella, oliwki, pieczarki, papryki, cebula czerwona i oczywiście moja ulubiona rukola! ♥
Moim zdaniem, zdecydowanie WSZYSTKO można zrobić zdrowsze: nieraz robiłam zdrowe ciasteczka, które wymagały jedynie trzech składników (płatki owsiane, banany i gorzka czekolada), chlebek bananowy bez cukru, pizza, frytki, burgery, wrapy: sami wyznaczacie granicę, co można, a czego nie można.

Ale jedna z najważniejszych rzeczy: błagam Was, nie zapominajcie o wodzie! Mówiąc woda, mam na myśli woda, a nie kawa. Tak, jak zalejecie coś wodą, typu kawę, czy herbatę, to to nie liczy się jako woda. Woda, czyli czyste H2O, źródlana, kranówka (która, swoją drogą, NADAJE się do picia w większości miast w Polsce), woda przepuszczona przez filtr (polecam serdecznie butelki polskiej firmy, Dafi), obojętne, musi być woda! Ile? Zależy od Waszej wagi, wieku i, przede wszystkim, możliwości. Linkuje o TUTAJ! ciekawy artykuł, właśnie odnośnie wody: oby Was zachęcił do picia wody - na stronie też 30 (!) powodów, dla których warto pić to nasze H2O!

Widzicie sami, jak wygląda moja "dieta", a z wpisów, Snapów, IG i TT zapewne widzicie, że jestem szczęśliwa! Odpowiem natomiast na pytanie, które pewnie niektórych z Was nurtuje: dlaczego dalej jestem PLUS SIZE?!

Prawda jest taka, że mimo, że jest mi dobrze w swoim ciele i bezgranicznie mu ufam i go kocham, to nie czuję się w nim komfortowo. Zazwyczaj chodzę w porozciąganych ciuchach i legginsach, aby przykryć te dodatkowe kilogramy, co w moim przypadku nie wychodzi, ale nie jest też fajne to, że na każdym możliwym kroku słyszę nieprzyjemne komentarze: w coś się ubrała? mogłabyś mniej jeść! weźże coś innego ubierz! ruszaj się więcej! to tylko delikatne komentarze, które niszczą i pozostają w psychice, dlatego zachęcam każdą osobę do przemyślenia tego typu komentarzy: czy naprawdę są tak potrzebne? Nie spodziewacie się, ale osoby jak ja NAPRAWDĘ mają lustro i widzą to samo co Wy! Wiem, wiem: jakaś nowość! Ogólnie sprawa jest taka: te wszystkie komentarze, to tylko i wyłącznie Wasza opinia, a opinie można wyrażać, nikt Wam tego nie zabroni. Ale warto się czasem zastanowić, czy naprawdę trzeba rzucać takie komentarze: czy sprawią, że osoba, do której kierujecie te słowa będzie miała lepszy dzień? Czy jest to chociaż KONSTRUKTYWNA krytyka? Czy po prostu nieprzyjemny komentarz, który jest w 100% niepotrzebny? W większości wypadków te komentarze są nieprzyjemne, niepotrzebne i zwyczajnie bolą osobę, do której są kierowane. Kolejna ważna rzecz jest taka, że nawet, jeśli osoba chce zrzucić wagę lub już ją rzuca, efekty nie przychodzą od razu, potrzebny jest czas, jak zresztą przy wszystkim, a tego typu komentarze po pierwsze nie sprawią, że efekty przyspieszą, a po drugie osoba ta może pomyśleć, że skoro nie widać efektów, to się nie opłaca tego robić. Dlatego mam dla Was radę: nie rzucajcie niepotrzebnych, nieprzyjemnych i bolesnych komentarzy. I KROPKA. A jeśli dalej Was to nie przekonuje, to zastanówcie się, jak WY byście zareagowali, gdyby ktoś rzucił w Was takim komentarzem - może wtedy zrozumiecie, dlaczego są bolesne.

Swoją drogą zalecam też robić regularne badania lekarskie - krwi i moczu. Mogą pokazać coś, czego się nie spodziewacie i dają naprawdę dużo do ustalenia stylu życia. Ja z bólem muszę się przyznać, że przynajmniej od roku nie byłam na takowych badaniach i nie mam bladego pojęcia dlaczego, ale też nie mam bladego pojęcia w jakim stanie jest moje ciało od środka. Także tu i teraz obiecuję, że jeszcze przed moimi urodzinami na takowe badania się wybiorę!

Swoją drogą, kolejna ważna wskazówka - nigdy niczego nie róbcie dla kogoś! Wszystko, co robicie, wszelkie inicjatywy, muszą wychodzić od Was, nie zmuszajcie się do robienia czegokolwiek, bo tak Wam ktoś powiedział, bo tak wypada itd. - Nie tylko w kwestiach diety, ale i w kwestiach życiowych. Naprawdę, polecam, pomaga!

Na ten temat mam wiele do powiedzenia, ale widzę, żę ten post jest już za długi! Temat pojawi się w przyszłości, nie powiem Wam konkretnie kiedy, bo pojawi sie wtedy, kiedy będę miała motywację, by go napisać!

Dziękuję za uwagę i do zobaczenia za tydzień! ♥

klaudia ☺


social media:
instagram: @tbkrnk
twitter: @tbkrnk
snapchat: @ksiezniczkac

piątek, 26 kwietnia 2019

Tydzień w moim życiu #3 - czyli jak dużo zależy tak naprawdę od NAS!

Kochani, witajcie ponownie na moim blogu! A jeśli jesteście tu nowi, to hejka naklejka, jestem Klaudia i prowadzę bloga, który jest zasadniczo moim pamiętnikiem i trudno go jakkolwiek nazwać. Poruszam tematy, które mnie interesują: feminizm, zdrowie psychiczne, psychologia i wiele innych, według mnie, ciekawych rzeczy, które ciężko mi opisać po krótce, a właśnie raz w tygodniu robię tego typu posty, na który trafiliście teraz: tydzień w moim życiu z pewnym twistem. Jesteście ciekawi tego twistu? To zapraszam do lektury 😊

Tydzień #3 - porada #3
Moja porada nie wynika z doświadczenia w tym tygodniu, ale z doświadczenia w życiu, natomiast ta porada jest ważna zawsze, nie tylko na ten tydzień: wszystko leży w Waszych rękach! Wy jesteście odpowiedzialni za tok Waszego życia! Jeżeli coś Wam się nie podoba, to WY możecie to zmienić - jeżeli nie chcecie czegoś robić, to wcale nie musicie - jeżeli chcecie coś robić, to to róbcie! Jest to co prawda olbrzymia odpowiedzialność, bo Wasze życia, Wasza przyszłość spoczywa w Waszych rękach - to Wy macie kredki do swojej kolorowanki - ale z drugiej strony jest to cudowny dar! Możecie dosłownie zaprojektować swoje życie, jak w Simsach, ale jeszcze lepiej!
Ja od zawsze chciałam pomagać innym, ale od zawsze też chciałam być piosenkarką, artystką i influencerką. Od zawsze ciągnęło mnie do tworzenia nowych rzeczy, nowych projektów, filmików, zdjęć, piosenek, wierszy - i mimo, że chodzę na filologię angielską, którą niewiarygodnie kocham, to wiem, że to nie jest moja ścieżka życia - chcę robić coś zupełnie innego i nikt nie ma prawa mi tego zabronić, właśnie dlatego, że jest to moje życie, moja kolorowanka, moje kredki! Najważniejsze, to się tego nie bać - to jest dar, a nie kara!

Najważniejsze wydarzenia?
Nie wiem, czy o tym wiedzieliście, ale za czasów gimnazjum, może nawet trochę w liceum, bardzo lubiłam śpiewać na wszelkich uroczystościach - w jakiś sposób reakcje tłumów i widok owacji dawało mi poczucie satysfakcji i niewiarygodną radość - nigdy szczególnie się nie stresowałam. Niestety, w gimnazjum podczas jednego z występów pomyliłam się w tekście i od tamtej pory obiecałam sobie, że nie będę śpiewać już nigdy więcej przed publicznością: od tamtego czasu śpiewałam tylko raz na zakończeniu roku w liceum dla klas ode mnie o rok wyżej - od tamtej pory, nic a nic, miałam tremę, bałam się, że to się powtórzy, a nie chciałam popełniać błędów. Proszę, nie naśladujcie mojego zachowania - tamta Klaudia nie wiedziała tego, co wie teraźniejsza Klaudia: KAŻDY POPEŁNIA BŁĘDY, JESTEŚMY TYLKO LUDŹMI! Tak właśnie się uczymy - popełniamy błędy, wyciągamy wnioski i robimy wszystko, by tego błędu już nie popełnić. Ale do czego docieram w tym akapicie: po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu zaśpiewałam - co prawda, nie przed publicznością, a przed telefonem, po czym wstawiłam to na Snapchata (@ksiezniczkac) i zasadniczo o tym zapomniałam, poszłam spać. Następnego dnia obudziłam się do kilku wiadomości i zachwyconych ludzi - to był jeden z najlepszych początków dnia.
W tym tygodniu wyszłam też ze swojej strefy komfortu - od zawsze na uczelni pojawiałam się w legginsach i jakichś bluzach, rozciągniętych swetrach. W tym tygodniu, który trwał trzy dni, dwa razy wyszłam ze swojej strefy komfortu - wyszłam z domu w sukience, a następnego dnia w spodniach, których nie odważyłabym się nigdy wyjść, gdyby nie wsparcie moich przyjaciół. Nawet takie małe rzeczy potrafią zmienić dzień, więc zdecydowanie polecam wychodzenie ze swojej strefy komfortu - nie musicie od razu skakać na bungee, ale zróbcie coś, czego się baliście lub boicie - nie będzie komfortowo, ale będzie warto.

Ogólnie rzecz biorąc...
Ten tydzień był jednym z najkrótszych uczelnianych tygodni, chociaż następny już za rogiem, ale teraz wiem już na 100%, że zamierzam tam zostać, choćby mnie wyrzucali przy pomocy ochrony - to niesamowite, jak ogromne jest wsparcie ludzi, z którymi znasz się niecałe 6 miesięcy, jak bardzo mogą oni zmienić Twój dzień, tydzień, rok, a nawet życie! Ogólnie rzecz biorąc, ten tydzień był jednym z najprzyjemniejszych tygodni, oby więcej takich nadchodziło 😍

Nowo nabyte umiejętności:
1) Nauczyłam się, że może i jest ciężko, ale zawsze, ale to ZAWSZE jest warto walczyć o swoje szczęście, o swoje życie, o swoją przyszłość.
2) Nauczyłam się, że warto wychodzić ze swojej strefy komfortu, mimo krytyki ludzi siedzących całe życie w swojej strefie komfortu - nikt nie ma prawda decydować za niczyje życie.
3) Nauczyłam się grać pewną siebie - nawet jeśli nie czuję się tak w środku, udawana pewność siebie dodaje tej pewności i sprawia, że ludzie patrzą na Ciebie z większym szacunkiem. Kto wie, może ta pewność siebie nie będzie za niedługo udawana, a prawdziwa?

Gdybym miała opisać ten tydzień jednym słowem, brzmiało by ono "wspaniały": mimo przeciwności losu, podnosiłam się i walczyłam o swoje, co spowodowało zmianę w moim rozumowaniu i prawdziwą radość. ♥

W tym tygodniu zachęcam Was po prostu do bycia sobą w świecie, gdzie każdy próbuje się wpasować do danych grup i miejsc - bądźcie sobą, przyciągajcie pozytywne osoby i pozytywną energię, a życie odwzajemni się tym samym!

Miłego weekendu - do zobaczenia wkrótce 😃

klaudia.

social media:
instagram: @tbkrnk
twitter: @tbkrnk
snapchat: @ksiezniczkac

wtorek, 23 kwietnia 2019

Tydzień w moim życiu #2 - czyli jak ważne jest dbanie o samego siebie ☺

Hohoho! Miało się pojawić w weekend, w poniedziałek, a świeżuteńko napisany pościk wita Was dopiero w poświąteczny wtorek! Mam nadzieję, że święta minęły Wam przyjemnie i jesteście pozytywnie nastawieni na nadchodzący tydzień. Bez dalszego pisania o pisaniu, zapraszam na świeżutki pościk "TWMŻ #2"!


Tydzień #2 - porada #2
Ten tydzień był dosyć ciężkim tygodniem. Nie tylko pod względem fizycznym, wiecie, święta bez sprzątania, to nie święta, ale też psychicznym. Nieraz w Naszym życiu zdarzają się sytuacje, które wydawałoby się, że nie są od Nas zależne, ale zdecydowanie są. Nie tylko wszystko zależy od Naszego nastawienia i zastępowania słowa "problem" słowem "wyzwanie" - nieraz przez przemęczenie fizyczne i psychiczne, wszystko może człowieka męczyć i zdzierać z Nas ostatki sił. Dlatego porada #2 może się wydawać naprawdę prosta, ale uwierzcie, że ciężej ją zastosować w praktyce - dbajcie o siebie! Nie tylko pod względem fizycznym - pijcie wodę, jedzcie warzywa i owoce, minimum 8 godzin snu - ale także psychicznym - usiądźcie raz dziennie, porozmawiajcie sami ze sobą, piszcie dziennik, pamiętnik, tak, żeby wiedzieć co się u Was dzieje i dlaczego się dzieje. Nieraz swoją psychiką burzymy i swoje życie! Jeżeli za długo damy się nawarstwiać kłopotom, tym gorzej będzie się nimi zająć! Ale też dajmy sobie czas dla siebie - ja lubię raz na jakiś czas olać szkołę, wyrwać się ze swojej cotygodniowej rutyny i usiąść w kawiarence, zacząć pisać... i pisać... i pisać. Dopóki na sercu nie zrobi się lżej.

Najważniejsze wydarzenie?
Prawda jest taka, że wydawałoby się, że było kilka najważniejszych wydarzeń - świąteczne sprzątanie, przedświąteczny chill - wszystko jest ważne! Ale najważniejsze było właśnie to, żeby znaleźć chwilę czasu dla siebie i po prostu odetchnąć. Pewnego przedświątecznego dnia postanowiłam, że nie pojadę na uczelnię - to znaczy, pojechałam na uczelnię, ale na nią nigdy nie dotarłam - postanowiłam zrobić sobie właśnie dzień dla siebie. "Olałam" jeden dzień w tamtym tygodniu, żeby odskoczyć od cotygodniowej rutyny - zamiast pójść na zajęcia poszłam do pobliskiej Herbaciarni w Sosnowcu, usiadłam z filiżanką yerby i pisałam, pisałam, pisałam... dopóki nie poczułam się lepiej. Wydaje się głupie, doskonale o tym wiem, ale uwierzcie, że jest to pewnego rodzaju katharsis - oczyszczamy się z niepotrzebnych, zbędnych, czasem bolesnych emocji i dajemy miejsce na poczucie nowych - lepszych, milszych, bardziej użytecznych. U mnie zadziałało w 100% - święta były o niebo lepsze!
Poza tym, było kilka mniej ważnych, ale dalej ważnych wydarzeń - znalazłam u siebie na tyle chęci, żeby w końcu pozbyć się ciuchów, które gromadziły się latami w garderobie, ale też na posprzątanie i ogarnięcie nie tylko swojego pokoju, ale i całego domu! Oczywiście, dzięki najbliższym i najbliższej grupie wsparcia, od razu lżej się działało!
Nie tylko to, ale mój sekretny projekt wydaje się całkiem możliwy do zrealizowania, przez co moja ekscytacja naprawdę sięga zenitu! Nie mogę jeszcze, niestety, wiele powiedzieć, dopóki się nie wydarzy, ale wiem, że nie tylko ja jestem pasjonatem tego typu rzeczy w mojej okolicy, stąd też wiem, że prawdopodobieństwo tego, że to się uda, jest dużo większe!

Ogólnie rzecz biorąc...
ten tydzień nie należał do idealnych, ba, daleko mu do takiego, ale też mnie czegoś nauczył! Przede wszystkim tego, że siebie należy zawsze stawiać na pierwszym miejscu, zawsze słuchać swojej opinii i swojego ciała, bo nikt za Nas życia nie przeżyje, nikt za Nas Naszego ciała nie posłucha - a bez ciała żyć się nie da!

Nowo nabyte umiejętności
1) Coraz lepiej idzie mi słuchanie swojego ciała i swoich potrzeb - nie tylko fizycznych, ale i psychicznych. Stawianie siebie na pierwszym miejscu może wydawać się egoistyczne, ale wcale takie nie jest - jest tylko CHOLERNIE ważne!
2) Mój sekretny projekt zdecydowanie ujrzy światło dzienne! Przede mną jeszcze sporo pracy, sporo załatwiania, ale wiem, że niemożliwe nie istnieje i wszystko można wykonać przy odpowiednim wsparciu i motywacji!
3) Przy odpowiedniej ilości snu i odpoczynku, wstawanie o 5 wcale tak nie boli - co więcej, jest całkowicie realne wstawanie nawet wcześniej!
4) Sprzątanie całego domu nie jest wcale takie trudne - przy odpowiednim nastawieniu i odpowiednim odpoczynku, zarówno przed, jak i po, da się zrobić!
5) Pokochałam gotowanie i pieczenie! Spędzanie czasu w kuchni, szczególnie z moją mamą, należy teraz do jednej z najprzyjemniejszych rzeczy!

Jakbym miała ten tydzień opisać jednym słowem, to byłoby to słowo "dziwny" - wydawałoby się, że nic się nie działo, ale jednocześnie stało się tak wiele!

Zachęcam Was do troski i zajęcia się samym sobą - każdego dnia znajdźcie chociaż kilka minut, żeby usiąść i zastanowić się, porozmawiać samemu ze sobą, co wydaje się pewnie głupie, ale jest arcyważne w świecie, gdzie wszyscy biegamy, żeby zdobyć rzeczy, które nie pomogą Nam na dłuższą metę. Zastanówmy się, czy naprawdę warto się przemęczać tylko dla aprobaty tłumu, a czy nie lepiej czasem usiąść, odetchnąć i zająć się swoim życiem.

Dzięki za uwagę i do zobaczenia w weekend! ♥

klaudia

social media:
instagram: @tbkrnk
twitter: @tbkrnk
snapchat: @ksiezniczkac

niedziela, 21 kwietnia 2019

Wielkanoc nowocześnie.

Wesołego Alleluja! ♥
Z okazji Zmartwychwstania Naszego Pana, Jezusa Chrystusa, pragnę Wam z całego serca złożyć najlepsze życzenia! Oby śniadanie wielkanocne było smaczne, dyngus mokry i oczywiście abyście Wy, kochani, byli szczęśliwi! ♥

Przechodząc do tematu dzisiejszego postu, nie ukrywam, że nie był to zaplanowany post, który był już napisany w poniedziałek - nastąpiła nagła zmiana planów, właśnie dzięki świętom. Konkretnie mówiąc, nie chcę Wam przybliżać świąt Wielkiej Nocy, chociaż to pewnie po krótce też zrobię, a chcę zwrócić na coś szczególną uwagę, którą zauważyłam nie tylko w zachowaniu obcych, ale też swoim.

Święto Wielkiej Nocy jest najstarszym i najważniejszym ze świąt chrześcijańskich - na nim właściwie opiera się całą Nasza wiara - Jezus, dzięki śmierci na krzyżu, zbawia Nas wszystkich. Jako Syn Boży, który stał się człowiekiem, ratuje Nas wszystkich i daje Nam życie wieczne. Przynajmniej ja w to wierzę, zależnie od tego, jaka jest Wasza wiara i nastawienie, wierzcie w co chcecie.

W Wielkanocy denerwuje mnie jednak jedna rzecz - zachowanie chrześcijan - cóż, przynajmniej ludzi nazywającymi się chrześcijaninami. Oczywiście nie mnie to oceniać, prawda? Każdy wierzy, jak chce, to jest każdego osobista decyzja, więc to, co będę pisać w poniższym poście jest tylko i wyłącznie, albo przede wszystkim, moją opinią!

Nie podoba mi się, jak pogwałcona jest Nasza tradycja, nie tylko Nasza jako Polska tradycja, ale Nasza jako chrześcijańska tradycja. Powoli zanika, lub już niestety zaniknęła, tradycja Wielkiego Postu - postu, który nawiązuje do 40-dniowego postu samego Jezusa Chrystusa. Co ja tu mówię o Wielkim Poście, kiedy nawet w każdy piątek - pamiątkę po śmierci Jezusa, w dniu, w którym wedle tradycji chrześcijańskiej, należy utrzymywać post - jest łamana tradycja postu. Wiem, powiecie, że się przyczepiam, ale prawda jest taka, że to nie jest wiara na poważnie - sam Jezus powiedział

                        Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje. ~ Łk, 9, 23

Moim zdaniem fragment ten wskazuje na to, że choćby nie wiem, jak trudno Nam było coś wykonać, coś zrobić, powinniśmy to zrobić wedle wiary - Jezus umarł za Nas wszystkich na krzyżu, więc to, o co Nas sam prosi, chyba nie jest takim wielkim wyrzeczeniem? Niejedzenie mięsa czy wstrzymanie się od swoich nawyków w Wielkim Poście nie wydaje się przy Męce Pańskiej tak wielkim wymaganiem?

Ale skoro już mowa o tym, co mnie wkurza w Naszej wierze katolickiej, jest też jej jakość. Chodzenie co niedzielę do Kościoła nie świadczy o tym, że jesteśmy przykładowymi chrześcijaninami - bo co z tego, skoro wychodząc z Kościoła krytykujemy każdego napotkanego człowieka, nie szanujemy siebie nawzajem i zachowujemy się gorzej od najgorszych ludzi? Widziałam kiedyś na Internecie taki cudowny obrazek, który świetnie ukazuje moje słowa - kobieta krytykuje swoją córkę, sprzątaczkę, klnie, obgaduje, nie szanuje mienia, zwierząt, drugiego człowieka, po czym wchodzi do Kościoła i idzie do Komunii. No przykro mi, ale w takiej sytuacji coś jest nie halo - albo jesteś chrześcijaninem zawsze, albo nigdy - nie masz wyboru, kiedy nim jesteś, a kiedy nie! Nie mówię tutaj, że jestem idealną chrześcijanką, bo nikt z Nas nim nie jest - każdy popełnia błędy i grzechy, ale po to jest tutaj spowiedź. Ja sama nie wielbię wszystkich ogromną miłością, lubię przeklinać i czasem sobie kogoś obgadam, ale nie zachowuje się przy tym dwulicowo, tylko mówię jak jest - jeżeli kogoś nie lubię, to go nie lubię, a nie rozmawiam z nim jakby nigdy nic, a potem obrabiam mu dupę. Chociaż, jak sobie o tym pomyślę, ja chyba po prostu jestem taką osobą - mówię co mam na myśli, nie oszukuje, mówię wszystko prosto z mostu. Nie lubię, gdy są jakieś niedociągnięcia i problemy, bo się z kimś nie dogadałam - wolę prosto z mostu o coś zapytać, czy po raz któryś spytać o to samo, albo po prostu wyjaśnić sytuację, niż czuć się głupio - Ci z Was, którzy mnie znają, doskonale o tym wiedzą. 

Z tego miejsca chciałabym serdecznie pozdrowić cudowna grupę, z którą mam przyjemność studiować na Uniwersytecie Śląskim, konkretnie na Wydziale Filologicznym w Sosnowcu, KMT3 - jesteście wspaniali, chociaż nigdy nie ma okazji o tym powiedzieć, cholernie zmieniliście moje życie i z Wami jest mi w tym życiu dużo lepiej, dziękuję Wam za wszystko ♥ (DD, Wam szczególnie ♥♥♥)

Powracając do postu, nigdy nie będę idealną wierzącą, nikt z Nas nim nie będzie, bo ludzi idealnych po prostu nie ma. Ale warto zwrócić uwagę na siebie, nim zwróci się uwagę na innych. Stąd też pragnę zauważyć, że święta, ogólnie rzecz biorąc, nie są do tego, żeby zrobić porządki w domu, ale zrobić porządek w sercu. Jezus nie zwraca uwagi na to, czy w domu mamy kurz, ale zwraca uwagę na Nasze serca. Czysty dom nic nie da, jeśli Nasze serce i dusza nie widziały Kościoła lub spowiedzi od miesięcy. I na tym się powinniśmy skupić - oczywiście, fajnie jest usiąść w czystym domu, jedząc pyszne potrawy, ale nie jest to najważniejsze - najważniejsza jest czystość Naszych serc!

W tym roku, razem z moją mamą, babcią i psiurem, spędzamy święta same - już za dużo świąt spędziłyśmy w irytującym środowisku, dlatego w tym roku zostajemy w domu i skupiamy się na czasie spędzonym wśród bliskich i odpoczynku od codziennych zajęć.

Dlatego, kończąc ten post, pragnę Wam jeszcze raz życzyć zdrowych i spokojnych świąt Wielkiej Nocy, mokrego dyngusa i, przede wszystkim, uśmiechu na twarzy, bo jego nigdy za wiele ♥


klaudia ♥


social media:
instagram: @tbkrnk
twitter: @tbkrnk
snapchat: @ksiezniczkac

niedziela, 14 kwietnia 2019

dlaczego mam dość świata mediów?

Media... Ach, to cudowne miejsce, gdzie można dzielić się czymkolwiek z kimkolwiek, mieć setki, a nawet tysiące followersów i... wykończyć się psychicznie. Tak, dobrze czytacie, wykończyć się psychicznie.

Nie mówię tutaj tylko o social mediach, ale też o środkach masowego przekazu: radio, telewizja itd.
Prawda jest taka, że niszczą nas psychicznie. Jest to trochę paradoksalne, skoro blogi też są uznawane jako media, ale ja nie zamierzam w Was wpajać jakichś niedorzecznych bajek czy innych historyjek, które nie mają w sobie ani grama prawdy.

Prawda jest taka, że wszystko zaczyna się niewinnie. W dzieciństwie rodzice sadzali Nas przed telewizorami, by choć na chwilę mieć spokój. I chociaż dla nich to działało, to nas to niszczyło. Naoglądaliśmy się reklam, czego to nie potrzebujemy w naszym życiu, i chociaż jako małe istotki nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, to nasza podświadomość już tak. Po latach zdajemy sobie sprawę, że przecież taką i taką reklamę kojarzymy, mimo, że nie była już rzucana na światło dzienne od dekad. Tak też rozpoczęło się Nasze uzależnienie od elektroniki. Tutaj niewinna wieczorynka, tam chwila spokoju dla rodziców i ziarnko do ziarnka składa się na Naszą miłość do najnowszych technologii. Nie chcę brzmieć jakbym była przez piorun trzaśnięta, chociaż dla większości z Was już tak pewnie brzmię, więc przejdę do bardziej "czasowych" rzeczy.

Jako osoba, która uwielbia przeglądać Facebooka, Instagrama, Twittera i inne platformy, jestem nieustannie narażona na ataki. Tak, dobrze czytacie! Nie mówię tutaj o atakach hakerskich, ale atakach na moją psychikę. Jak zapewne wiecie, przez lata walczyłam, zasadniczo nadal walczę, o pewność siebie i miłość do swojego własnego ciała. Dlatego, kiedy słyszę reklamy czy posty typu "zjedz to, a schudniesz tyle i tyle", to aż mną trzęsie. Ja jestem w pewien sposób na to uodporniona, ale wiem, że moje młodsze koleżanki i koledzy NIE SĄ na to uodpornieni! Wierzą w to, że muszą ważyć dokładnie tyle i tyle, by być atrakcyjnymi! Że muszą kupić ten i ten produkt, żeby być popularnymi w gronie swoich przyjaciół! Że ten i ten produkt sprawi, że nagle znikną wszystkie problemy! Przecież to istne szaleństwo! Czemu nie może być reklam, które będą popularyzować miłość do własnej osoby, tolerancję do różnych grup etnologicznych, wyznaniowych, czy orientacji seksualnych? Skupiamy się na czymś, co na dłuższą metę nie pomoże ani trochę.

Zapewne czytając ten post, macie wrażenie, żę mowa tutaj bardziej o reklamach, niż czymkolwiek innym. Przecież reklamy namawiają Nas do kupna konkretnych produktów, do robienia konkretnych rzeczy... I tutaj się mylicie! Czy to nie media decydują o tym, co pojawia się w ich programach? Jakie reklamy lecą, a jakie nie? Nie tylko to, ale nieraz sami radiowcy czy osoby prowadzące programy telewizyjne potrafią promować hejt na jakąś gwiazdę, na politykę, na Kościół, ogólnie rzecz biorąc, na wszystko.

Jedna reklama, która najbardziej mną ostatnią wstrząsnęła, była właśnie reklamą radiową. Każdego dnia podczas śniadania, z braku laku albo oglądam filmiki na YouTube, albo właśnie słucham radia. Tego dnia akurat wybrałam słuchanie radia i wpadła mi do uszu jedna reklama. Nie pamiętam nazwy produktu, może to i lepiej, bo nie będę im dawać darmowej reklamy, ale wiem, że była w niej mowa o utracie wagi, o dodatkowych kilogramach i ogólnie rzecz biorąc o wyglądzie. Pamiętam, że jakiś mężczyzna chciał się umówić z dziewczyną, a ona właśnie najbardziej przejmowała się tym, że "żadne filtry nie pomagają" i "zobacz jak wyglądam!". Reklamowanie takich produktów nie tylko w pewien sposób wspiera niechęć i nienawiść do swojego własnego ciała, niszczy psychikę, czy nawet dobry humor, a wręcz namawia płeć męską do przejmowania się jedynie wyglądem swoich wybranek! Szczerze powiedziawszy, sama nawet nie wiem co jest gorsze: czy namawianie do "szybkiego" odchudzania, czy namawianie do przejmowania się jedynie wyglądem podczas wyboru swojej miłości. Dla mnie obie opcje brzmią jednakowo strasznie i obrzydliwie.

Wiecie, co by się stało, gdybyśmy zastąpili wszystkie reklamy, które namawiają Nas do kupna konkretnych produktów, które zmienią Nasz wygląd, Nasz status w drabinie społecznej i wiele, wiele innych durności, reklamami, które mówiłyby nam o tym, jak uratować Ziemię, jak być tolerancyjnym człowiekiem, i ogólnie rzecz biorąc, mądrzejszymi reklamami? Świat zmieniłby się na lepsze, a sami bylibyśmy dużo mądrzejszymi ludźmi. I ja jestem jedną z osób, które chcą nad tym pracować. Nad tym, by mieszkańcy Ziemii wiedzieli, co robią. Że każda, najmniejsza ich czynność ma wpływ na losy Naszej planety. Że wszystko, każdy najmniejszy krok w drodze do lepszego świata się liczy.

Mam w dupie wszystkie pudelki, ploteczki o gwiazdach - chcę wiedzieć, że one też czasem sobie nie radzą z życiem, że są normalnymi ludźmi. Mam w dupie to, że aktorka ubrała się w coś innego, nadzwyczajnego, i jest przez to wyśmiewana. Chcę znać ich prawdziwe historie, prawdziwe życie, ale nie ich kosztem. Chcę aby to oni o tym opowiadali, a nie byli manipulowani przez niezliczone portale.
Mam w dupie te wszystkie recenzje mody, gdzie portale opisują, jak to piosenkarka przytyła kilka kilo i wygląda jak baleron w obcisłej sukience - chcę wiedzieć o tym, że urodziła zdrowe dziecko mimo kilkugodzinnych komplikacji i problemów przy porodzie, że nie jest idealna, że też ma swoje problemy, bo jest też normalnym człowiekiem, jak każdy z Nas.
Mam w dupie manipulowane informacje z kraju i ze świata - chcę naprawdę wiedzieć, co stoi za tymi memami, z którymi coraz częściej spotykamy się w gazetach. Chcę wiedzieć, jak politycy chcą zniszczyć Nasz świat swoimi dennymi decyzjami. Chcę znać całą prawdę.
Mam w dupie wszystkie cholerne kłamstwa, które są Nam wpajane przez social i mass media - chcę znać prawdę i tylko prawdę. Bo zasługuje na nią, jako obywatel tego kraju. I do tego będę dążyć swoimi działaniami do końca życia i o jeden dzień dłużej. I polecam, Wam wszystkim i każdemu z osobna, zrobić to samo.

Miłego tygodnia, zmieńmy ten świat razem.

klaudia


PS. Jako, że zdecydowałam, że chcę się z Wami dzielić moim życiem, a nie tylko moimi opiniami, dodatkowe posty będą pojawiać się również w okolicach piątku lub soboty, jako seria "Tydzień w moim życiu." Nie będzie to nudny opis moich dni, a bardziej nowe rzeczy, które wypróbowałam, rzeczy z którymi sobie poradziłam w tym tygodniu, co osiągnęłam i taki ogólny przebieg mojego tygodnia, żeby później móc na to spojrzeć i powspominać stare dobre czasy. Zasadniczo, będą to posty bardziej dla mnie niż dla Was, ale kto wie, może Wam się spodobają? 😊 Tutaj [LINK] do ostatniego!

PS2. Posty w niedziele, czyli takie jak te, będą się pojawiać w każdą niedzielę o godzinie 12! Wszelkie opóźnienia w postach będę ogłaszała na social mediach (paradoksalnie).

sobota, 13 kwietnia 2019

Tydzień w moim życiu #1 - czyli jak bardzo życie staję się ciekawsze, jeśli słowo "problem" zastąpimy słowem "wyzwanie" ☺

Cześć, moi drodzy! Chciałabym Was oficjalnie powitać w całkiem nowym segmencie mojego bloga, zatytułowanym, jak to pięknie widzicie w tytule, Tydzień w moim życiu (angielskie A Week In My Life, nawet ładnie brzmi po polsku, co rzadko się zdarza! 😂)

Nie będą to nudne posty pod tytułem "Zobaczcie, co dokładnie robię ze swoim życiem, kiedy jem, kiedy sikam" ani nic z tych rzeczy, bo takich postów nie lubię; moim zdaniem tego typu posty są cholernie egoistyczne i samolubne, skupiają się żywcem na osobie te posty publikujące, co moim zdaniem jest bez sensu, więc ja podejdę do tego z mojej perspektywy, czyli po prostu co niesamowitego stało się w tym tygodniu, czego się nauczyłam, czym zaskoczył mnie w tym tygodniu świat, po prostu jakieś ciekawostki, nowo nauczone rzeczy itp. Szczerze powiedziawszy, te posty będą bardziej dla mnie niż dla Was, a to z tego względu, że chcę na nie spojrzeć za jakiś czas i powspominać te czasy, kiedy myślałam inaczej, niż będę myśleć w przyszłości. Chyba rozumiecie sens, prawda?

Bez dalszego pisania o tym, o czym będę pisać w tych postach, zapraszam do dalszej lektury 😄

Tydzień #1 - porada #1
Szczerze powiedziawszy, ten tydzień był jednym z lepszych tygodni w moim życiu, chociaż wydawałoby się, że jednym z najgorszych - zmienił się ze względu na moje nastawienie. Od dłuższego już czasu, staram się zastąpić słowo "problem" w moim słowniku, słowem "wyzwanie" - powiem Wam, że polecam z całego serca, bo życie od razu staje sie ciekawsze!


Najważniejsze zdarzenie?
Wydawało się, że tydzień będzie naprawdę fajny, dopóki w środę po południu, przed tym jak chciałam sobie strzelić popołudniową drzemkę, przyszło mi zawiadomienie z UŚ - 7 dni od tamtego dnia i zostaje wykreślona z listy studentów. Cóż mam oszukiwać, zbaraniałam, a potem płakałam. Czekałam przecież na egzamin komisyjny, więc na początku pomyślałam, że to jakiś błąd! Następnego dnia wybrałam się do dziekanatu i tam wszystkiego się dowiedziałam: mój wniosek o egzamin komisyjny został odrzucony, z powodu nieznanych mi przyczyn i przyczyn, których nie można mi było wiedzieć. Spytałam się pani z dziekanatu, czy mogę coś z tym jeszcze zrobić, czy już jest po moich studiach? Powiedziała, że mogę jeszcze złożyć wniosek o powtarzanie modułu... Powiem Wam, że jestem wściekła. Wiecie czemu? Bo powtarzanie modułu jest płatne, gdzie egzamin komisyjny nie jest płatny. Miałam przez chwilę taką teorię spiskową, że po prostu odrzucili mój wniosek, żeby na mnie zarobić, ta teoria przetrwała ze dwa dni, po czym zorientowałam się, że to i lepiej! Tak, będę musiała zapłacić trzęsącą się ręką, kwotę pieniędzy, której nigdy nie będę już miała spowrotem, ale przynajmniej faktycznie będę mogła nauczyć się tego przedmiotu, a nie ledwo go zdać! Zasadniczo, to jest dla mnie nowa szansa! Wiadomo, jest to przykre, że nie mogłam go zdać w terminie, ale prawda też jest taka, że się nie byłam w stanie do niego przyłożyć na tyle, by go zdać, więc może to i lepiej, że będę go powtarzać! Najważniejsze jest to, że nie będę musiała opuszczać swojej wspaniałej grupy, bo tego to bym nie przeżyła.
Oczywiście, wszystko jeszcze wisi w powietrzu, ale jestem zdecydowanie dużo bardziej pozytywnie nastawiona, niż byłam dwa dni temu. Nie załatwiłam jeszcze nic w związku z powtarzaniem modułu, jedyne co zrobiłam, to obczaiłam kwotę i co to w ogóle, do cholery, jest to powtarzanie modułu. Przede mną zasadniczo najgorsze: rozmowa z wykładowcą o wpis warunkowy, złożenie wniosku, wpłata za powtarzanie modułu i to cholerne czekanie... Ale wiem, że w końcu wszystko będzie dobrze. Czuwa nade mną mój Anioł Stróż, czuwa nade mną sam On, więc wszystko będzie dobrze!
Najbardziej cieszy mnie jednak nie to, jak sytuacja się zmieniła, a ogromne wsparcie ze wszystkich możliwych stron. Nie żartuję, odkąd dowiedziałam się o tej "zmianie planów", jedyne co mnie spotyka, to wsparcie ze wszelkich możliwych stron. Mama, ludzie z uczelni, koleżanki i koledzy z grupy, wykładowcy... To jest niesamowicie cudowne, że jest tyle wspaniałych ludzi dookoła, serce się cieszy na ten widok, za co każdemu z Was oczywiście z głębi serca dziękuję! Doskonale sobie zdaję sprawę, że bez Was bym sobie rady nie dała! ♥

Ogólnie rzecz biorąc...
Wszystko powoli zaczyna się układać. Wiadomo, gdzieniegdzie noga się podwinie i bywa gorzej, ale ogólnie rzecz biorąc, życie naprawdę nie mogłoby traktować mnie lepiej.

Nowo nabyte umiejętności
1) Aż głupio się chwalić, ale chyba w końcu znalazłam najlepszy wegański przepis na ciasteczka z czekoladą! Może i nie najzdrowszy, ale najważniejsze, że zwierzęta dla niego nie muszą cierpieć 😉
2) Mam plan na cholernie ciekawy projekt, który pomoże mojej gminie, ale i Naszej planecie, jeśli wejdzie w życie; o szczegółach powiem, jeśli coś z niego wyjdzie, ale ekscytacja sięga zenitu! 😇
3) W końcu uczę się być cierpliwą - zawsze byłam niecierpliwa, nie potrafiłam wytrzymywać z ludźmi, ale, powoli, bo powoli, uczę się cierpliwości do świata. Podkreślam to "do świata", bo dzieci dalej są dla mnie czarną magią i chyba nigdy się do nich nie przekonam, UPS 😬
4) W końcu nauczyłam się DRZEMAĆ! Tak, dobrze czytacie! Nigdy nie umiałam się zdrzemnąć w trakcie dnia, bo potem miałam problemy z zaśnięciem. A teraz mogę sobie spać i w dzień, i w nocy 😄
5) Ostatnie, ale zdecydowanie najważniejsze: nauczyłam się słuchać własnego ciała i jego potrzeb. Ale o tym więcej powiem w przyszłym poście 😎


I to by było na tyle z tego tygodnia! Jeśli miałabym go opisać jednym słowem, to tym słowem byłoby po prostu "ciekawy". Nie zły, nie głupi, nie dobry, a po prostu ciekawy.

Napisałabym, byście dali znać, czy podobają Wam się takie posty, ale i tak je będę publikować, czy Wam się podobaja, czy nie, więc to nie ma znaczenia.

Ale co mogę zrobić, to zachęcić Was do zastąpienia słowa "problem" słowem "wyzwanie" - może wydawać się głupie, ale Wasze nastawienie do życia na pewno ulegnie zmianie. Uwierzcie mi na słowo, albo, nawet lepiej! Spróbujcie sami 😄



klaudia ♥

poniedziałek, 8 kwietnia 2019

kilka ważnych informacji

Cześć! W końcu chyba znalazłam odpowiedni czas na publikowanie postów: posty będą pojawiać się w niedzielę! Nie jestem w stanie powiedzieć konkretnie o której godzinie, ale będzie to zapewne gdzieś pod wieczór, więc zapraszam w każdy niedzielny wieczór na nowego posta na moim blogu :)

Zapraszam również do obserwowania profilu bloga na Facebook! Założyłam go wczoraj, więc jest świeży, postaram się tam wrzucać jakieś ciekawostki, zdjęcia, co mi się podoba, aby utrzymywać Was w miarę możliwości „na czasie” z moim życiem. Link o [TUTAJ!].

Poza tym, standardowo zapraszam Was na moje inne social media:

Instagram: @tbkrnk
Twitter: @tbkrnk
Snapchat: @ksiezniczkac


Już chyba kiedyś tutaj o tym pisałam, ale ponawiam: jeżeli ktokolwiek z Was miałby jakieś problemy, chciałby z kimś pogadać, moje wiadomości, maile, są zawsze dla Was otwarte, zawsze jestem chętna do pomocy. Śmiało, nie gryzę, a chcę pomóc najlepiej jak potrafię.

I to by było na tyle! Zapraszam w niedzielę wieczór na kolejnego posta :) 

niedziela, 7 kwietnia 2019

z m i a n y. ♥

Cześć! To znowu ja, powracam chyba na swoje tereny blogowania, zobaczymy co z tego wyjdzie.

"It's never too late to change your life" - "Nigdy nie jest za późno aby zmienić swoje życie"

Chcę abyście zapamiętali ten oto cytat, przynajmniej na ten wpis, bo będzie on bardzo ważny.


Całe swoje życie spędziłam w tzw. comfort zone, czyli dosłownie strefie komfortu: nie wymagałam wiele od siebie, od swojego środowiska, lubiłam się czuć komfortowo we wszelkich sytuacjach i nie bardzo lubiłam zmiany.
Na jedną zmianę na pewno się nie zgadzałam: na brak ojca w moim życiu, czyli rozwód moich rodziców. Niestety, nie była to moja decyzja, ale stało się jak się stało. I, chociaż nie powinnam, to powiem, że nie jest mi tego jakoś super szkoda. Wiecie czemu? Bo doskonale wiem, że tak się musiało stać. Sytuacja, którą musiałam wtedy przejść była nie do opisania. Mój mózg został rzucany we wszelkie możliwe strony, nie wiedziałam już sama komu wierzyć, komu ufać. Przez rok cholernie podupadłam: z cholernie szczęśliwej, pełnej energii nastolatki do osoby, której wszystko zwisało, spała całymi dniami i była wrakiem człowieka. Nie zależało mi na niczym: ocenach, przyjaźniach, wyglądzie, życiu, naprawdę na niczym. Odwróciłam się od mamy, od kościoła, od całej rodziny, wszystkich przyjaciół. Było cholernie, naprawdę cholernie ciężko. Niestety, zdaje sobie sprawę po tylu latach, że byłam manipulowana na wszelkie sposoby i przez to byłam zniszczona zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Szczerze powiedziawszy, w tamtym momencie mojego życia nie myślałam o niczym innym, jak o tym, by to życie zakończyć; wydawało się, że nic nie ma sensu.

I nagle coś się zmieniło. Chciałabym Wam powiedzieć, co, ale niestety sama do końca nie pamiętam. Zapewne miało to związek z faktycznym ROZWODEM rodziców, końcem przepychanek, wielokrotnymi wizytami u (chu*owego) psychologa, w końcu psychiatry i, cóż, to była PODRÓŻ życia. Fizycznie podróżowałam w różne miejsca: Chorwacja, Węgry, Słowacja, Czechy, Niemcy, Wielka Brytania, Hiszpania, Kanada, oczywiście Polska, ale najgorszą podróżą na pewno była ta psychiczna podczas rozwodu rodziców. Nie jestem Wam w stanie powiedzieć, co było najgorsze: zupełne odrzucenie przez ojca, tamtą część rodziny, ale wiem, że czułam się przez cholernie dłgui czas jak przedmiot. Dzięki pomocy najwspanialszej na świecie pani Psycholog (dla zainteresowanych, jeśli ktoś by chciał kontakt, to piszcie na priv - mail, insta, twitter, śmiało!) wyszłam z tego z nielicznymi ranami. Powiem Wam szczerze, że ja sama tej zmiany nie zauważyłam, przez cholernie długi czas. Po prostu żyłam z dnia na dzień, aż pewnego razu moje przyjaciółki zauważyły moją zmianę, jak cholernie są ze mnie dumne i wtedy dopiero zdałąm sobie sprawę, żę faktycznie, jestem zupełnie innym człowiekiem.

W wieku 20. lat przeszłam wiele zmian: dobrych, złych, makabrycznych, nijakich...:
- z osoby, która najchętniej odebrałaby sobie życie, do osoby, która cieszy się każdą chwilą, każdym dniem, każdą drobnostką;
- z osoby, która najchętniej rozbiłaby wszystkie lustra, byleby tylko nie patrzeć na swoje okropne ciało, do osoby, która akceptuje siebie taką, jaką jest, z wieloma wadami, wiedząc, że nikt, NIKT, nie jest idealny;
- z osoby, która najchętniej zabiłaby swojego największego wroga, którą przez jakiś czas była własna Matka, do osoby, która bez tej najukochańszej istoty na ziemii, najlepszej przyjaciółki, mojej Mamiśki, nie wyobraża sobie ani dnia;
- z osoby, która cały czas chodziła smutna, zmarkotniała, nie radziła sobie z niczym, ciągle płakała, do osoby, która w końcu się uśmiecha, nawet bez powodu;
- z osoby, która nienawidziła całej swojej osoby, przejmowała się każdym słowem krytyki, każdym złym spojrzeniem, do osoby, która wie, że jej ciało to świątynia, ma je tylko jedno, szuka rozwiązań do wszelkich problemów, ma w dupie krytykę osób, które nie wiedzą przez co przeszła, cieszy się swoim życiem w każdym, najmniejszym stopniu;
- z cholernie negatywnej, tryskającej złem osoby, w osobę, która rozsiewa dobro, pozytywną energię i szczęście każdej napotkanej osobie.

Wiem, że przede mną jeszcze na pewno wiele zmian, bo zmiany w naszym życiu są potrzebne, nie można ich omijać, nie można całego życia spędzić w swojej strefie komfortu, bo nie można byłoby tego nazwać życiem. Przede mną wiele upadków, ale i wiele uniesień, a ja na wszystkie jestem gotowa.


Nigdy nie jest za późno, aby zmienić swoje życie. Każde, nawet najmniejsze, rzeczy, które robimy inaczej, w przyszłości mogą przynieść olbrzymi skutek. Tylko MY mamy wpływ na swoje życie, decyzja jest w Naszych rękach, co chcemy z nim zrobić.

A ja, tu i teraz, deklaruje, że nadchodzą wielkie zmiany. Czuje to w moich kościach, czuje to w mojej głowie, czuję, że to, co dobre, powoli, bo powoli, ale nadchodzi. I nie mogę się doczekać.


Miłego tygodnia ♥

klaudia x

wtorek, 2 kwietnia 2019

i am a warrior

Cześć.
Trochę mnie tutaj nie było, ale muszę powiedzieć, że było to konieczne.

W moim życiu w pewnym momencie, którego nawet nie byłam w stanie zauważyć, nastąpił zupełny chaos. Żyłam sobie spokojnie, z dnia na dzień, ciesząc się życiem i zamiatając wszelkie niefortunne sprawy pod dywan, ale niestety, pod dywan może się tak niewiele zmieścić.

Zauważyłam, że w swoim życiu nie za bardzo przepadam za porządkowaniem wszystkiego teraz, a wszystko zostawiam na ostatnią chwilę. Nie polecam, swoją drogą. I w pewnym momencie nastąpił Wielki Wybuch. Wielkim Wybuchem nazywam fakt, że nie zdałam pierwszego semestru na filologii angielskiej przez cudowny przedmiot, jakim jest literaturoznawstwo. Zawaliłam zarówno pierwszy termin, jak i poprawę. I upadłam. Mocno upadłam. Na twarz. Płakałam, płakałam, płakałam... Aż w końcu stwierdziłam, że muszę coś z tym zrobić, bo to nie w porządku, żeby przez jeden przedmiot, który nawet nie należy do PNJA, zawalić studia. Za bardzo kocham swoją grupę, za bardzo kocham te studia, za bardzo kocham ten styl życia, żeby poddawać się bez walki. I tak też od tego czasu robię. Stwierdziłam, że póki nie wyrzucą mnie stamtąd na zbity pysk, to się nie poddam i będę walczyć.

Wiem, co sobie myślicie. Klaudia, z tyloma rzeczami się poddałaś, nie dasz sobie już spokoju?
Właśnie, że nie dam. Nie dokończyłam, i zapewne nie dokończę, kursu na prawo jazdy. Nie dokończyłam, i nie wiem, czy chcę dokończyć, szkołę policealną na technika usług kosmetycznych. Nie dokończyłam liderstwa w SzP. Ale z tym dokończę, co zaczęłam. To będzie się wydawać głupie, cholernie głupie. Idąc na te studia, wiedziałam od razu, że to nie jest to, co chcę robić w życiu. Szłam tak tylko dlatego, że chciałam zobaczyć, jak to na tych studiach jest. Angielski lubię, nie powiem, ale nigdy nie myślałam, żeby zaczynać w tym karierę. Ale już pierwszego dnia zajęć, wiedziałam, że to był dobry pomysł. Ba, był to nawet zajebisty pomysł! Wiadomo, nie jest lekko, nie wszystko jest proste, sporo spraw naraz, sporo rzeczy, ale... kocham to. Kocham to, że wstaję każdego rana o 5 lub 6, kocham to, że chce mi się wstawać o tej godzinie, bo wiem co mnie w ciągu dnia czeka. Bo wiem, że na uczelni czekają mnie same uśmiechy mojej cudownej grupy (za wyjątkiem pewnej osoby), wiem że czekają na mnie uczelniane przyjaciółki (co prawda to ja na nie czekam, bo za wcześnie mam autobus, ale łapiecie o co chodzi). Chce mi się żyć, będąc na tych studiach. Chce mi się żyć. Po prostu, cholera, mi się chce.

Moje życie nigdy nie było, nie jest i nigdy nie będzie proste, doskonale o tym wiem. Wiele razy upadnę, wiele razy będę chciała się poddać i nie robić już zupełnie nic. Ale wiem też, że ile razy upadnę, o jeden raz więcej wstanę i będę walczyć. Bo taka jestem. Jestem waleczna, wiedząc, że moje życie jest w moich rękach. Wiem, że wszystko zależy ode mnie. Wiem, że jestem tym cholernym wojownikiem! I do końca życia nim pozostanę. Bo taka, cholera, jestem.