wtorek, 12 lutego 2019

120219

tak dawno już tak nie pisałam. tak sama do siebie. bez presji, że ktoś to zobaczy.
prawda jest taka, że moje życie się zmienia. ale to już przecież wiem
nic, nigdy, nie zostaje tak samo. takie jest piękno życia.
wszystkie chwile, momenty, sekundki, są właśnie tym. częścią życia. chwilą. momentem.
tak często jednak o tym zapominam. zapominam, że za chwilę tego wszystkiego, co jest
wkoło mnie może zwyczajnie nie być. może zniknąć w mgnieniu oka. po prostu. ot tak.
bum. i nic już nie pozostanie. to jest przykre. i wiem, że nie robię tego tylko ja. wiem,
że robi tak większość społeczeństwa. ale co mnie oni obchodzą? czy kiedykolwiek
obchodziło mnie to, co mówią inni? chociaż często mam wrażenie, że mnie obchodzi,
to prawda jest taka, że nie mogłabym mieć tego głębiej w dupie. bo czemu miałoby
mnie to obchodzić? nikt za mnie nie przeżyje mojego życia. nikt za mnie nie będzie
czegokolwiek czuł. ja jestem jedyną osobą, która może coś w moim życiu zmienić.
jedyną osobą, która może to życie przeżyć. więc czemu miałoby mnie to obchodzić?
moje życie od początku było cholernie skomplikowane. przynajmniej takie mam
wrażenie. nie kojarzę, żebym była specjalnie normalnym dzieckiem. zawsze jakoś
odstawałam. albo i nie? pamięć może mnie mylić. musiałabym się spytać mamy.
ale zasadniczo to nie o tym chcę przecież pisać. to (jeszcze) nie jest moja autobiografia.
to początek czegoś nowego. chociaż mam wrażenie, że zawsze tak mówię, a potem
to wszystko powraca do tego, czym miało nie być. oby teraz było inaczej.
nie lubię pisać po polsku. przynajmniej nie lubiłam, teraz mnie to tak nie boli.
może to kwestia studiów? może angielski w kółko, pięć razy w tygodniu mi wystarczy?
kto wie. angielski jest jedną z moich wielu miłości. ale znowu odchodzę od tematu.
chcę po prostu powiedzieć, jak teraz wygląda moje życie? gdzie jestem? jak się czuje?
i kim właściwie jestem? przedstawię się przed samą sobą.
nazywam się klaudia tabakiernik. mam 20 lat. za dokładnie 3 miesiące 21 lat. wow,
dopiero teraz sobie z tego zdałam sprawę. jestem na pierwszym roku filologii angielskiej
na uniwersytecie śląskim w katowicach, wydziale filologicznym w sosnowcu. mam
wspaniałych ludzi wokół siebie: rozpoczynając od mojej mamy, nie pomijając oczywiście
psa, wspaniałe, bardzo dobre koleżanki ze studiów (n, m, e, k), wspaniałą grupę ze studiów,
przyjaciółkę j, wiele bliskich znajomych, ogólnie jestem obdarzona jednymi z najlepszych
ludzi dookoła, z czego jestem w szoku, sama nie wiem, czym sobie na to zasłużyłam.
żyję z chorobą afektywną dwubiegunową. jestem introwertyczką. jestem nieśmiała,
dopiero teraz się do tego przyznaje. chociaż z drugiej strony, całkiem śmiała. prawda jest
taka, że czuję z kim mogę być śmiała, a z kim nie. nie wiem, czemu. czy to mój magiczny
zmysł? ten siódmy? czy szósty? hm, nie wiem. ale jak teraz o tym myślę, to całkiem możliwe.
jakoś nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale teraz, jak o tym myślę, to zawsze osoby, którym
ufałam od samego początku, były osobami, do których śmiało podchodziłam. o wow. szok.
staram się być optymistką, chociaż życie chyba jakoś specjalnie mną szarpie na prawo i lewo
z zapytaniem 'czy aby na pewno jesteś optymistką?!' tak, jestem, tego się trzymajmy.
jestem też wegetarianką, od jakichś 5 miesięcy. wedug niektórych jestem śmieszkiem,
w sensie jestem zabawna, nie wiem ile w tym prawdy, ale całkiem możliwe. staram się
przypomnieć jakieś cechy charakteru, którymi mogę siebie opisać, ale nie potrafię żadnych
znaleźć. wydaje mi się, że jestem inteligentna, ale czasem coś palnę. jestem ambitna, ale leniwa.
jestem wrażliwa, ale nie przewrażliwiona. nie lubię żartować z depresji, zaburzeń psychicznych,
bo wiem, ile to kosztuje. sama z tym żyję, już 3 lata, wiem ile to kosztuje, ile jest w tym cierpienia,
samozaparcia, wiary w siebie. poza tym, nie lubię swojego ciała. z jednej strony, jestem za nie
cholernie wdzięczna, bo to dzięki niemu żyje. ale z drugiej strony, kiedy na siebie spoglądam
w lustrze, to jedyne co chcę robić, to płakać. z jednej strony kocham wszystkie niedoskonałości,
każdy cal swojego ciała, ale z drugiej... to nie jest to, czego chcę. wiem, że nikt nie pokocha mnie
taką, jaką jestem. nikt nie lubi przytulać swojej cioci, która ma kilka kilogramów za dużo.
a ja się właśnie tak czuje. żyjemy w 21. wieku, gdzie każdy chłopak patrzy przede wszystkim
na wygląd swojej wybranki. chuj kogo obchodzi jej charakter. musi mieć super dupę, płaski
brzuch, duże cycki, piękną, nieskazitelną twarz, ani grama tłuszczu. musi być PERFEKCYJNA.
przynajmniej ja tak sądzę, kiedy patrzę na wybranki innych chłopaków. może być tępą dzidą,
ale musi być piękna ... mam nadzieję, że jakiś chłopak wyprowadzi mnie z błędu. bo inaczej
się poddaje. na całe szczęście, w swoim życiu widzę kilka wyjątków. chociażby moją mamę,
kilka moich przyjaciółek, koleżanek ze studiów i kilka osób z rodziny. ale poza tym? wygląda
na moją regułę. tutaj włącza sie mój feminizm. bo od kiedy to liczy się TYLKO wygląd?
dlaczego nikt nie patrzy na charakter? na zachowanie? na uśmiech czy śmiech? na oczy?
nie wiem czemu, ale ja zawsze patrzę na oczy. mam wrażenie, że pokazują wszystko, co się
może w człowieku kryć. one jako jedyne nie zmieniają się przecież przez całe życie.
bezpieczne jest stwierdzenie, że zakochuje się w oczach. ale o czym my tu...?
a tak, o moim wyglądzie! nie podobam się sobie, ani trochę. nie chcę się prosić o 
miłe komentarze. chuj mi one dadzą. chcę prawdy. a wiem, jaka ona jest. sam shawn mendes
mógłby mi powiedzieć, że jestem najpiękniejszą kobietą na świecie, a ja i tak bym mu 
nie uwierzyła. bo mam oczy i widzę siebie, wiem jak wyglądam. przez bardzo długi czas, bo
aż rok (!) kochałam siebie taką, jaką jestem. bo wiedziałam, że mam tylko to jedno ciało.
że z nim przeżyję całe moje życie. ale po roku zobaczyłam w lustrze znowu tą starą klaudię.
która przejmuje się każdym komentarzem na temat swojej wagi. na temat swojego wyglądu.
i wszystko poszło sie jebać. mam nadzieję, że ta stara-nowa klaudia powróci. inaczej nas
obie strzeli chuj. walczę o siebie i o swoje ciało, o swoje nastawienie do życia. ale nie raz,
khe khem, często, jest bardzo ciężko. jest bardzo ciężko się nie porównywać do modelek.
nie czytać tych bzdur pod tytułem 'rób to przez miesiąc dla płaskiego brzucha!' zewsząd
dochodzą głosy 'kochaj swoje ciało' a za następnym rogiem ktoś zaprasza na spróbowanie
super nowej diety, dzięki której zrzucimy 10 kg w jeden dzień. c h o r e. niech nasz świat się
zdecyduje, czego chce. przez to nienawidze wszelkich outletów mediowych. radia, gazet,
wiadomości. wszędzie tylko porównywanie, nowinki ze świata gwiazd, krytyka ich ciał,
ich wyglądu, wszystkiego, co robią. ciężko się w tym nie zagubić. ja się zagubiłam. ale
chyba powoli powracam. a l l e l u d ż a. jestem zdecydowanie feministką. i zdecydowanie
gotowa rzucić wszystko i rozpocząć nowe życie w kanadzie. jakby ktoś mnie chciał adoptować
do kanady, to śmiało pisać. piękny kraj. cudowny. znowu schodzę z tematu. więc widać
pewnie że mam trochę adhd. tutaj zaczynam jeden temat, tam rzucam wszystko i lecę do 
drugiego. taka właśnie jestem. i chyba dzięki temu właśnie siebie kocham. ale tylko
częściowo. dalej walczę o całkowitą miłość do siebie. kto wie, może już niedługo?
ale w skrócie, po prostu powiedziałabym, że jestem atypowa. odchodzę od ogólnie
przyjętych standardów. cóż, ktoś musi zaburzać statystyki!


kt.