niedziela, 18 sierpnia 2019

bezsilna.

mam 21 lat, a czuję jak życie ucieka mi z rąk.

ten tydzień był... TYGODNIEM, i to chyba jednym z cięższych tygodni, jakie przeżyłam.
siedzę sobie teraz, w sobotę, o godzinie 20, wykąpana, z tłustymi jak cholera włosami, zajadając się czipsami i popijając wodę i Desperadosa na zmianę, a z oczu kapią mi łzy. nie wiem czemu, ale nie mam siły nawet tego wszystkiego tutaj pisać. jest mi ciężko, naprawdę, cholernie ciężko.
niby nic się nie działo. zaczęłam pracę, która sprawia mi sporo przyjemności, w której mam możliwość wychodzić ze swojej strefy komfortu i się rozwijać. mam zajebistych przyjaciół, dzięki którym czuję, że żyję i mam dla kogo żyć. mam cudowną mamę, dzięki której świat jest piękniejszy. zasadniczo mam wszystko, o czym mogłabym marzyć. naprawdę to doceniam, cholernie to doceniam. ale mimo wszystko, są takie tygodnie jak ten. gdzie niby nic się nie dzieje, ale życie ucieka. i to najbardziej boli. że naprawdę nic się nie dzieje. po prostu zdajesz sobie sprawę, że wkurwia cię, że nic się nie dzieje. że może i masz to wszystko z powyższych, pracę, rodzinę, przyjaciół, ale cię coś niewiarygodnie wkurwia. a tym "czymś" jesteś ty sama. bo masz wszystko, doceniasz to jak cholera, a jednak jesteś wkurwiona na cały wszechświat, bo to ty jesteś problemem.

zdajesz sobie sprawę, że wyglądasz jak trzydrzwiowa szafa. że masz setki rozstępów, cellulit, ogromny brzuch, dupę, uda, ramiona, masz miliony niedoskonałości. nie potrafisz się do siebie uśmiechnąć, do swojego odbicia w lustrze, nienawidzisz patrzeć na zdjęcia, słabią cię wszelkie okazje, gdzie musisz ubrać sukienkę, czy po prostu ubrać się w cokolwiek innego, niż legginsy. wnierwia cię, jak makijaż nie przykrywa każdej niedoskonałości na twarzy, wkurwia cię, że masz niedoskonałości na całym ciele. wkurwia cię fakt, że istniejesz.

wkurwia cię fakt, że nie jesteś idealna, nie jesteś taka, jaką chciałaś być. nic nie idzie po twojej myśli. wszystko się jebie. nie chce ci się nawet wstać z łóżka, leżałabyś tylko i ryczała. widzisz jak wszystkim dookoła się układa, są w szczęśliwych związkach, spotykają się ze znajomymi, jeżdżą po całym świecie, maja plan na życie... a ty nie wiesz zupełnie nic. stoisz w miejscu, o ile się nie cofasz. brakuje ci słów, żeby cokolwiek napisać. brakuje ci nawet dźwięków.

nie mam siły. z jednej strony wiem, że to przejdzie, że za chwilę znowu będę szczęśliwa, ale... gdzieś w głębi duszy będę się tak jeszcze długo czuła. długo jeszcze będę sobie zadawać te wszystkie pytania, które mam w głowie, a wieczność zajmie mi znalezienie na nich odpowiedzi. i powiem wam, że to boli. boli mnie to, że nie mogę żyć swoim życiem. że ciągle porównuje się z innymi. że nie mam nawet kurwa siły wam jakoś tego logicznie opisać. jedyne wyrażenie, które w jakiś sposób oddaje tą sytuację, to zwyczajne ja pierdole i nic poza tym.

mam nadzieję, że za tydzień spotkamy się w lepszym humorze. i że będzie nam się chciało.
przepraszam za ten post, ale tak się czuję, nie zamierzam nikogo, a przede wszystkim siebie, oszukiwać.

miłego tygodnia
klaudia.

niedziela, 11 sierpnia 2019

Wychodzenie ze swojej strefy komfortu - poranna rutyna od 4 rano!

Moi drodzy, tak się cieszę, że Was widzę! Nie ukrywam, że się za Wami troszkę stęskniłam, a cieszę się jeszcze bardziej, dlatego, że w końcu dzielę się z Wami czymś, nad czym tak długo pracowałam.
Nieraz wspominałam, że chcę wychodzić ze swojej strefy komfortu coraz częściej - może i jest to komfortowe miejsce, ale niestety, w nim nie da się rozwijać, dojrzewać, dorastać i doświadczać. W swojej strefie komfortu byłam zdecydowanie za długo - za długo odkładałam rzeczy na później, za długo wymigiwałam się różnymi pierdołami ze swoich planów i nadszedł w końcu czas, kiedy powiedziałam DOŚĆ! I tak powstał pomysł na tą nową serię, którą Wam przedstawiam! Wychodzenie ze swojej strefy komfortu ♥ nie zdecydowałam jeszcze, jak często będą pojawiać się posty, na jakie tematy będą, ale chcę przybliżyć Wam, jak to będzie wyglądało. W tych postach będę opisywać swoje życie, które zaczęłam od sierpnia, bo to wtedy powiedziałam DOŚĆ. Wtedy postanowiłam, że zmienić coś muszę, bo dłużej tak żyć już nie mogę! I w ten oto sposób powstał pomysł na pierwszego posta!

Dlaczego 4 rano? Cóż, powiem Wam, że zainspirowała mnie inna 21-latka, znana YouTuberka, która w wieku 21 lat celebrowała rocznicę powstania swojego studia spinowego (!) - Tori Sterling! Wkrótce zdałam sobie sprawę, że jako właścicielka studia spinowego, ma czas na najróżniejsze rzezy, a przecież właściciel ma na głowie tyle rzeczy do zrobienia. Nakłoniło mnie to do myślenia o swoim życiu - w wieku 21 lat mam problemy z nadwagą, stan przedcukrzycowy i ogółem nie jestem zadowolona z biegu mojego życia. Widząc poranne rutyny tych wszystkich YouTuberów, zdałam sobie sprawę, że od sukcesu na wielu polach dzieli mnie jeden, jedyny krok - wzięcie się w garść! I tak też zrobiłam!
Każdego dnia wstawałam o Bóg wie której godzinie, robiłam zupełnie nic i nie miałam motywacji do niczego - stwierdziłam, że dłużej tak być nie może, że muszę sobie ułożyć plan dnia i zacząć żyć po swojemu. Za długo robiłam wszystko dla wszystkich, za rzadko stawiałam siebie na pierwszym miejscu. W umyśle zrodził się plan. Przez pierwsze dni sierpnia, wszystko zaplanowałam. Wzięłam kartkę i zaczęłam pisać, co chcę robić. Chcę na pewno zacząć ćwiczyć, jeść więcej warzyw i owoców, by wkrótce przejść na weganizm, być spokojniejsza, bardziej wysportowana... No to dobra, zaczęłam od porannej rutyny.

Poranna rutyna - zadania
Na liście moich zadań znalazło się mnóstwo nowych rzeczy: medytacja, modlitwa, rozmowa z samą sobą, sprawdzenie tarota, ćwiczenia, rozciąganie, prysznic, czytanie książki, śniadanie. Wydaje się Wam, że nic szczególnego, ale ja zazwyczaj rano robiłam tylko jedną z powyżej wymienionych rzeczy: jadłam śniadanie. Tak więc można powiedzieć, że nadeszła ogromna zmiana.

Poranna rutyna - godzina
Tutaj zaczął się pojawiać problem. Wiedziałam, że wkrótce zacznę chodzić do pracy, tak więc muszę się przyzwyczaić do porannego wstawania, a jednocześnie chcę wprowadzić tę rutynę w życie. Do pracy mam na 7 lub na 19, tak więc wyjeżdżać będę musiała w okolicach 6... Patrząc na listę zadań, ale dalej będąc zainspirowana Tori i innymi, którym się udało, postawiłam na 4 rano. Moja mama podrapała się po głowie i stwierdziła, że zwariowałam - a ja wiedziałam, że naprawdę tego chcę. Chcę pokonywać swoje słabości, swoje bariery, chcę wiedzieć, że mogę wszystko, jeśli tylko będę miała odpowiednie nastawienie. Jak postanowiłam, tak zrobiłam.

Poranna rutyna - ostatnie przygotowania
Od czwartku, 1.08, planowałam wszyściuteńko. Zrobiłam plan treningowy, plan żywienia, wypisałam wszystko, co tylko mogłoby mi pomóc. Wiedziałam też, jak dużo czasu spędzam na telefonie, więc stwierdziłam, że telefonu dotykać nie będę dopóki nie zjem śniadania. Do porannej rutyny, stwierdziłam też, że nie mogę chodzić spać, tak jak chodziłam, bo ledwo bym spała, tak więc moja rutyna poranna rozpoczęła się z wieczorną rutyną - o 20 odłożyłam telefon, uspokoiłam organizm, a o 22 już spałam.

Poranna rutyna - dzień pierwszy i drugi
Budzik... Oezu, na dworze ciemno jak... bardzo ciemno. Wstałam i wyłączyłam budzik i ze zdziwieniem zauważyłam, że nie jestem ani trochę zmęczona - ba, aż biła ode mnie energia! Stwierdziłam, że mogło to jednak być skutkiem ekscytacji, bo w końcu zaczynam coś nowego, czego nigdy nie robiłam, ale nie chciałam się też od razu negatywnie nastawiać. Wykonałam całą rutynę z jedną drobną zmianą - nie poszłam na spacer o 4.30 z naprawdę ważnego powodu - nie czuję się bezpiecznie w mojej okolicy o tej godzinie, szczególnie, jak jest tak ciemno jak było wtedy. Postanowiłam więc, że na spacery będę chodzić później. Poza tym, wykonałam rutynę, ale i cały dzień w 100%. Nie miałam żadnej drzemki, żadnej kawy, nic z tych rzeczy, byłam z siebie naprawdę dumna. Poza tym zauważyłam, że dużo mniej czasu spędzałam na telefonie i byłam dużo bardziej produktywna - wykonałam dużo więcej rzeczy, niż zazwyczaj.

Poranna rutyna - dzień trzeci
Tutaj zrobiło się delikatnie pod górkę, bo dzień wcześniej spędziłam wspaniały wieczór z moją przyjaciółką, przez co moja wieczorna rutyna troszkę się przesunęła, ale dzień rozpoczęłam punktualnie o 4 i wykonałam całą poranną rutynę. Jako, że w poprzednie dni mój grafik pękał w szwach - ten tydzień był wypełniony wizytami u lekarzy, kosmetyczek, ogólnie miałam sporo obowiązków - postanowiłam troszkę odpocząć właśnie w środę. Poranną rutynę owszem, wykonałam, ale zamiast starać się zrobić wszystko, co było na mojej liście zadań na ten dzień, postanowiłam trochę poleniuchować, strzelić sobie drzemkę, i spędzić trochę więcej czasu pracując na komputerze, niż fizycznie. Nauczyłam się wtedy prostego triku, którego opisałam ostatnio na blogu - zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, ale nie wykończyłam się psychicznie. Przeczytałam za to prawie całą książkę Nie mów nikomu autorstwa Harlana Cobena, którą udało mi się zgarnąć w świetnej cenie w jednym z kudowskich kiosków - 6,99!

Poranna rutyna - dzień czwarty i piąty
Tutaj zasadniczo trochę się poddałam z wykonywaniem moich obowiązków z listy zadań, ale nie z rutyną - dostałam okresu, a pierwsze dwa dni są dla mnie wykańczające. Wykonywałam wszystkie czynności z listy porannej rutyny, ale nie wszystkie z listy zadań z bardzo prostej przyczyny - w tych dwóch dniach ledwo chciało mi się żyć, a co dopiero cokolwiek robić.

Poranna rutyna - wnioski
Wniosek mam jeden, bardzo prosty i dla mnie naprawdę pozytywny - da się. Jestem zaskoczona tym całym tygodniem - byłam pewna, że okaże się jednym wielkim życiowym błędem, a okazało się, że był jednym z najlepszych tygodni, jaki w życiu miałam. Nie zawsze było łatwo, ale zawsze wiedziałam, że było warto - bo robiłam to tylko i wyłącznie dla siebie. Zdecydowanie polecam każdemu, u mnie zdecydowanie wyszło i będę kontynuować wstawanie o 4 - dzień zaczyna się dużo lepiej, jak wykonacie swoją poranną rutynę przed wschodem słońca, a po wykonaniu jej przywita Was ten oto cudowny widok. ♥




A Wy? O której zaczynacie swój dzień?
Miłego tygodnia i do następnej niedzieli ♥
klaudia x

ig: @tbkrnk
tt: @tbkrnk
snapchat: @ksiezniczkac
mail: tabakiernikk@gmail.com

niedziela, 4 sierpnia 2019

(Nie)idealna.

Długo się zastanawiałam... Kogo ja oszukuje... NADAL się zastanawiam nad tytułem i tematem tego posta. Tak naprawdę przesiedziałam cały tydzień i nic ciekawego nie robiłam, więc czym mam się z Wami podzielić? Tym, że przesiedziałam pięć dni i gapiłam się w telewizor? Że w planach miałam milion rzeczy, a tak naprawdę nic nie zrobiłam? Nie ma się czym chwalić...

Jestem zmęczona, a tak naprawdę nic nie robię. Budzę się i mi się zwyczajnie nie chce. Budzę się zmęczona i, zamiast coś robić, to odpoczywam. Nie potrafię tego zrozumieć. Zmuszam się do zrobienia każdej, NAJMNIEJSZEJ czynności. Nie wiem, czy to powrót stanu depresyjnego, czy po prostu "przemęczenie materiału", ale jest to... męczące. Zamiast wstać i cieszyć się z każdej chwili w życiu, wstaję i chcę ponownie iść spać.

Tutaj umysłowo jestem zmęczona, nie chce mi się zupełnie nic, a z drugiej strony... gonitwa myśli, milion myśli na minutę, cały czas muszę coś robić z rękami i nogami, normalnie ADHD! Pięknym przykładem jest dzisiejszy dzień. Mama obudziła mnie po 7.30, a od około 9.30 byłam na nogach. Potem bieganie, żeby w końcu zrobić sobie nowe zdjęcie do indeksu, pracy i innych profesjonalnych dupereli. Zrobiłam makijaż, który wychodził okropnie i musiałam go zaczynać od nowa kilka razy, dojechałam spocona na rowerze, bo wiadomo, zawsze pod wiatr, choćby tego wiatru nie było, to jak ja jadę na rowerze, to wiatr być musi. Na zdjęciach wyszłam z trzema podbródkami, no ale cóż, bywa, aparatu nie oszukasz. Zdjęcia do odbioru w poniedziałek. Nagle 12! Trzeba wstawić dwa prania, powiesić je, umyć podłogę w całym domu, upiec babkę... a Klaudia dowala sobie jeszcze godzinę roboty, bo nie podoba jej się wygląd kuchni. Spędziłam godzinę sprzątając zakamarki, myjąc kuchenkę, wszystkie konkretne części, umyłam płytki dookoła kuchni... Perfekcyjna pani domu? Nie znam. A potem padam na twarz, myjąc kolejną część kuchni, zapominam o drobnostkach... Zasadniczo działam na takich randomowych wyrzutach energii. Niby wszystko spoko, bo to tak, jakby dostawać kopniaka energii, ale z drugiej strony... Dlaczego tak nie może być zawsze? Rano, 7.30, najchętniej bym zabiła, że tak wcześnie mój organizm sam się budzi. Tyle planów już miałam, na wstawanie o wczesnych godzinach, ćwiczenia, spacery, ale nigdy żaden nie wychodzi! Bo jak się budzę o tej 7.30, to spędzam większość tego czasu na social mediach zamiast bycia produktywnym. A potem jeszcze nie daj Boże strzelę sobie 15-minutową drzemkę, która przemienia się w 2-godzinną drzemkę, budzę się nie wiedząc który mamy rok, a potem siedzę do północy... Błędne koło. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że choćbym zasnęła grubo po północy, o 7.30 otwierają mi się oczy, bez żadnych wyjątków. 31 lipca, na przykład, postanowiłam spać ze swoim psem; 1 sierpnia Xuśka obchodziła 11. (!) urodziny, więc postanowiłam jej zrobić taki mini-prezent i ze mną sobie spała. Z nią to "spanie" jest bardziej czuwaniem, bo zawsze bardziej przejmuje się jej wygodą, niż swoją. Budziłam się średnio co 2 godziny, a i tak o 7.30 byłam już zwarta i gotowa do życia... Ja się pytam, JAK? Nie rozumiem mojego organizmu ani trochę w takich momentach.

Każdego dnia jest zasadniczo to samo. Budzę się z listą pełną planów, a rzadko wykonuje 100% tej listy i przez to czuję się jak nic nie warty śmieć. Tutaj niby nad tym pracuje, bo zdaję sobie sprawę, że nie każdy dzień jest taki sam, nieraz mam gorsze humory, gorsze i lepsze dni, staram się jak mogę, żeby wszystko zrobić... I tutaj muszę sama siebie zatrzymać. Raz na swoim Instagramie (@tbkrnk) udostępniłam coś, co idealnie podchodzi pod ten temat.

[Tłumacząc na polski: Przyjazne przypomnienie: Robienie co w Twojej mocy nie oznacza pracowania do momentu załamania nerwowego, dbaj o siebie.]

Zgadzam się z tym w 100%. Nawet na Instagramie, w wyróżnionych relacjach, pisałam właśnie o tym. Było, oczywiście, pisane w języku angielskim (bo nie potrafię zdecydować w jakim języku to konto chcę prowadzić, a angielski jest bliższy mojemu sercu, niż polski), więc streszczę to tutaj. Przez LATA myślałam, że robię co w mojej mocy tylko i wyłącznie wtedy, kiedy się wykończę. Kiedy po prostu pod koniec dnia padnę na pysk i nie będę w stanie spojrzeć na siebie, zarówno w sensie fizycznym, jak i psychicznym. Właściwie, to całe życie byłam uczona, że mam tak robić. Choćby nie wiadomo jak się w moim życiu waliło i paliło, ja zawsze robiłam dobrą minę do złej gry i stawiałam swoje zdrowie psychiczne dopiero na kolejnych miejscach. Zresztą, każdy Polak był tak uczony, bo przecież istnieje jednak mentalność zatytułowana "co ludzie powiedzą?". Tej właśnie mentalności mam bardziej dość, niż samych Polaków. Dlaczego udajemy jeden przed drugim, że w naszym życiu jest lepiej, niż naprawdę jest? Dlaczego sami siebie oszukujemy? To jest dla mnie chore. Zamiast spojrzeć prawdzie w oczy, pokazać, że każdemu się czasem coś nie udaje, każdemu podwinie się noga, udajemy Bogów i Królów, którym udaje się wszystko. A tak naprawdę, to gówno prawda! Mi podwija się noga bardzo często i zawsze otwarcie o tym mówię. Bo okazanie słabości nie jest słabością, a mocą. Trzeba naprawdę mieć dużo jaj, żeby przyznać się przed samym sobą i przed całym światem, że się nie układa. Każdy może udawać, ale nie każdy się do tego przyzna, że coś nie idzie, jak powinno. Moja mama i babcia są innego zdania, dlatego Nasza rodzina jest wspaniała, idealna, bez skazy... Naprawdę? Wcale tak nie jest. Jak każda rodzina, mamy swoja problemy, większe i mniejsze. I nie chcę Wam tutaj mówić, że macie się CHWALIĆ problemami, a jedynie przyznać przed samymi sobą, że takowe macie... Bo każdy je ma. Celebryci, artyści, aktorzy, królowie, księża, WSZYSCY mamy problemy. Ja mam dość udawania, że jestem kimś, kim nie jestem. Bo jestem sobą i to chcę właśnie pokazywać - siebie, nie udawaną wersję, którą wymyśla moja rodzina. Jestem sobą i nie zawaham się tego użyć. To jest moja największa zaleta!

Dlatego otwarcie przed Wami przyznaję. Ten post był napisany kompletnie z dupy. Nie spodziewałam się, że cokolwiek tutaj napiszę, a widzę, że wyszedł mi z tego całkiem pokaźny post. Jest u mnie ciut gorzej, niż zazwyczaj, ale pracuję nad tym, żeby było tak jak najkrócej. Będę powracać do sił, na pewno jeszcze podwinie mi się noga, nie raz, nie dwa. I za każdym razem będziecie o tym wiedzieć.

Małe, przyjazne przypomnienie dla Ciebie... tak, Ciebie, drogi czytelniku! Na świecie jest tylko i wyłącznie jedna osoba, która żyje takim życiem, jak ty, może podejmować decyzje za Ciebie i być Tobą... Tą osobą jesteś TY! To jest Twoja magiczna moc! Używaj ją tak często, jak się tylko da!

Miłego tygodnia i do następnej niedzieli! ♥

klaudia xx

instagram: @tbkrnk
twitter: @tbkrnk
snapchat: @ksiezniczkac
mail: tabakiernikk@gmail.com

♥♥♥

a dla wytrwałych? Xuśka w 11. urodziny ♥