niedziela, 26 maja 2019

w mojej głowie #1

Cześć Kochani! ♥ Miło mi Was ponownie gościć na moim blogu. Cieszę się, że tak chętnie tutaj wpadacie, że chce Wam się czytać moje wypociny i, mam nadzieję, że spędzacie tutaj miło czas :)

Dzisiaj, jak widzicie, wjeżdża coś NOWEGO ♥ Miałam ten pomysł od dawna, rozpoczynając od poprzednich blogów, których nie udało mi się zbyt długo pociągnąć: jest to zaproszenie do mojej głowy. Brzmi bardzo dziwnie, ale już wszystko tłumaczę. W mojej głowie jest milion myśli na minutę, nieraz sama nad nimi nie nadążam, sama się w nich gubię i sama nie wiem, co mogą oznaczać. Dlatego bardzo często praktykuje metodę stream of consciousness, który po polsku (niestety) brzmi dużo gorzej - strumień świadomości. Albo może i nie brzmi gorzej? Sami zdecydujcie. Jest to metoda monologu wewnętrznego, który sami ze sobą prowadzimy - a ja często wyrzucam go na kartkę papieru czy dokument na komputerze. Cokolwiek przyjdzie Wam na myśl, zapisujecie na kartce. Metoda ta ma na celu pokazać Nam co właściwie dzieje się w Naszych głowach, do których nieraz nie chcemy się przyznać - wtedy wychodzą z Nas wszelkie rzeczy, które przygłuszamy na co dzień. I tutaj postanowiłam też wprowadzić taki oto segment - nieraz nie wiem, co pisać, bo mam za dużo myśli, za dużo pomysłów, za dużo na głowie. Bez dalszego paplania o paplaniu, zapraszam do dalszej lektury.

W moim życiu non stop coś się zmienia - jestem zabieganą osobą, chociaż na co dzień tego nie widać. Najwięcej zmian dzieje się w mojej głowie, w moim własnym świecie, co mi wcale nie przeszkadza. Podejmuje wiele decyzji na co dzień, które w jakimś stopniu, większym lub mniejszym, zmieniają moją przyszłość. Jedną z takich decyzji było pójście na studia - dla tych, których nie było tutaj od początku, ta historia będzie obca - decyzję o podjęciu studiów podjęłam o 23, bo nie mogłam zasnąć, złożyłam dwa wnioski - Akademia Jana Długosza i Uniwersytet Śląski, oba na filologię angielską. Przyjęli mnie na AJD, ale ja postanowiłam poczekać na odpowiedź z UŚ, bo tam jakoś bardziej siebie widziałam. Ale mój wniosek na UŚ był na liście oczekujących, co spowodowało płacz przez długie dni - na całe szczęście, w końcu mnie przyjęto, a radości nie było końca. Kurczę, jak tak sobie pomyślę, to ten UŚ od samego początku mnie odrzucał - a ja jednak się nie poddawałam, i tak będzie do samego końca.
Wiele decyzji w moim życiu podejmuje z dupy, bo coś mi się zachce, bo coś mi strzeli do głowy - jak na ten moment, nie żałuje ani jednej z nich, a taki tryb życia naprawdę mi się podoba. Planowanie nie jest moją najsilniejszą stroną, wolę słuchać swojego umysłu, swojego ciała, niż naprzód planować moje całe życie. Oczywiście, czasem planuję, chociażby wyjazdy, pakowanie, ale nie jest to też planowanie od początku do końca: mam zapisane jakieś kilka punktów, ważne rzeczy, i dla mnie to działa. Kiedyś chciałam być taką tumblr girl i mieć zaplanowane wszystko, od początku do końca, ale potem poznałam siebie bardziej i zrozumiałam, że to nie dla mnie, dla mnie to po prostu nie działa. Najważniejsze jest, według mnie, żeby coś działało dla kogoś, a nie iść ślepo za jakimś trendem, który nie jest ani trochę zgodny z Nami. Bo najważniejsze jest, żebyśmy my się czuli dobrze w Naszym własnym życiu.
Dlatego też bardzo mnie boli, kiedy moi bliscy wsadzają mi SZPILE. Jestem osobą przy kości, spójrzmy prawdzie w oczy, mam kilka/kilkanaście kilo za dużo, a moi bliscy czują się zobowiązani do wytykania mi tego na każdym możliwym kroku. Dobra, trochę przesadzam, nie wszyscy bliscy i nie zawsze. Ale za każdym razem, jak prowadzę rozmowę z tymi kilkoma bliskimi, którzy lubią mi wytykać palcem moje wady, w każdej rozmowie słyszę docinki. Nawet nie w kwestii wagi, ale w innych kwestiach: chodzenia, uczelni, przyszłości, pracy, ojca... Ludzie kochani, czy Wy nie rozumiecie, że to jest MOJE życie i mogę z nim robić co chcę? Bo mam wrażenie, że o tym zapomnieliście! Tylko ja mam prawo decydować o tym, co robię, o moim życiu, o mojej przyszłości, o czymkolwiek co ze mną związane, decyduję tylko i wyłącznie JA! I nie, nie jest to samolubne - jest to normalne, że każdy człowiek decyduje o sobie. W dawnych czasach było tak, że to rodzice kierowali Ciebie i Twoją przyszłością, ale te czasy już minęły! Żyjemy w 21. wieku, gdzie każdy ma prawo do decydowania o swoim życiu. Tak samo z planami na przyszłość - ja mam prawo planować swoje życie i tylko ja. Mogę oczywiście brać wskazówki od innych osób, dziękować za ich troskę, czy cokolwiek ich prowadzi, ale co do podejmowania decyzji, tylko ja mam takie prawo, nie dajcie sobie wmówić inaczej. Mam 21 lat, więc wiem co mam robić, naprawdę!
A skoro już mowa o tych 21... Wow. Może i mam te 21, ale w głowie dalej 12, a to się szybko nie zmieni. Wiek to tylko liczba, znajdziecie mniej i bardziej dojrzałych 21-latków. Każdy dojrzewa po swojemu, a ja akurat mam wrażenie, że dojrzałam bardzo szybko, przed 18. urodzinami i w sumie, to się z tego cieszę. Jak czytam komentarze typu MASZ TYLKO 21 LAT, CO TY MOŻESZ WIEDZIEĆ O ŻYCIU? to mnie trzęsie - to że ktoś jest starszy ode mnie, nie znaczy wcale, że wie więcej o życiu, niż ja. Wiek nie ma nic do rzeczy, właściwie z niczym. Wiek ma ważność tylko i wyłącznie względem prawa, niczego innego. W życiu wiek to tylko liczba. Mimo 21 lat, w głowie mam dalej 12, dalej świetnie się bawię, nie przejmuje się opiniami innych, robię co mi się żywnie podoba i jest mi z tym naprawdę dobrze.
Z rzeczą, z którą mi nie jest dobrze, ale tylko czasami, jest mój status związku. Na co dzień mi to nie przeszkadza... Ale czasem, kiedy dopadnie mnie ponury dzień, jedyne na co mam ochotę, to przytulić się do kogoś bliskiego - nie do mamy, do psa, do innych członków rodziny, ale do partnera, którego nie mam. Brakuje kogoś, z kim mogłabym spędzać czas, brakuje kogoś, z kim mogłabym dzielić wspomnienia, pocałunki, romantyczne spacery... A może to wygląda tak tylko w filmach? Może, tak naprawdę, związki są zupełnie inne? Skąd ja to mam wiedzieć, jeśli w związku nigdy nie byłam? Trochę to boli, nie będę ukrywać. Na co dzień mam to gdzieś, bo jestem jednak silną i niezależną kobietą, ale bywają momenty, kiedy serce chce czegoś więcej i nie da się tego stłumić. Wmawiam sobie, że czekam na tego jedynego, ale czy to prawda? Czy może sama siebie pocieszam? A może po prostu jestem skazana na bycie samotną? Zobaczymy, co z tego wyniknie. Po prostu chcę czegoś więcej od życia, niż samotność. Nie chodzi mi o zupełną samotność, bo mam wspaniałych przyjaciół, wspaniałą mamę, rodzinę, ale to nie to samo, spójrzmy prawdzie w oczy. Nic nie zastąpi bliskości człowieka, którego kochamy, a na którego ja czekam. Z każdym dniem jestem zapewne bliżej poznania jego, niż dalej, ale... chciałabym to już teraz. Cierpliwość mam nadzieję, że i w tym przypadku popłaci.
Poza tym, życie jest wspaniałe. Doceniajmy każdy cal, bo nigdy nie wiadomo, kiedy to stracimy - ale nie doceniajmy go przez strach, ale przez to, że mamy co doceniać. Nasze życie jest cudem, jest wspaniały, jest NASZE. Cieszmy się nim.

Miłej niedzieli ♥

klaudia x

social media:
ig: @tbkrnk
tt: @tbkrnk
sc: @ksiezniczkac
mail: tabakiernikk@gmail.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz