niedziela, 28 kwietnia 2019

Moje ciało - moja świątynia ♥

Witam Was kochani ♥
Od razu tłumaczę, dlaczego post jest opóźniony, a nie o 12, jak Wam obiecywałam: wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że post miał się pojawić już tydzień temu, ale zdecydowałam, że w święta chciałabym poruszyć coś o świętach, a nie o poniższym temacie. Stąd też chciałam go delikatnie zedytować przed dodaniem, jak i dodać kilka nowych rzeczy, bo temat jest bliski mojemu sercu, a moja opinia, jak i wiedza się zmienia, pogłębia. A ze względu na to, że cały tydzień jak zwykle był jednym wielkim pędem, nie było czasu by zrobić to kiedykolwiek indziej, jak w niedzielę. W tą niedzielę akurat byliśmy na rodzinnym obiedzie u mojej kuzynki, więc dlatego post pojawia się dopiero o 19, a nie, jak planowano, o 12. Nie powiem Wam, że takie sytuacje się nie powtórzą, bo życie bywa różne i wszystko się nieustannie zmienia.

Dzisiaj, jak już pisałam, poruszę temat bliski mojemu sercu: o swoim ciele, o akceptacji i wszystkim, co związane z Nami, jako fizycznymi ciałami. Zapoznam Was z moim myśleniem, dietą, i wszystkim, co leży pomiędzy.

Zacznijmy od tego, że zapoznam Was z moim nastawieniem: moje ciało, to moja świątynia. Mam je tylko jedno, więc wybrałam, że zamiast traktować je jak najgorszego wroga i śmiecia, będę je traktować jak swojego najlepszego przyjaciela, do czego, oczywiście, Was wszystkich zachęcam. Z jakiegoś powodu Bóg chciał, żebyście się urodzili w tym ciele, a nie w innym, a więc zgodnie z wolą Bożą, musimy się z tym pogodzić. Żeby nie było tylko po Bożemu, ale dla własnego dobra: po co wstawać każdego ranka, tylko po to, żeby nienawidzić siebie, skoro dużo prościej jest wstać i uśmiechnąć się do swojego ciała i do siebie samego? Więc, żeby było jasne: ja traktuje swoje ciało, jak swojego najlepszego przyjaciela.

Co do diety, to nie stosuje. Nie oznacza to, że nic nie jem, ale po prostu nie nazywam tego dietą, a bardziej stylem życia: brzmi dużo mniej restrykcyjnie i jest w 100% wykonalne. Od września zeszłego roku nie jem mięsa, jem dużo więcej warzyw i owoców, rzadko jadam nabiał i jajka, a w przyszłym roku, a może nawet w tym, zamierzam zagłębić się w weganizm. Aktualnie jestem wegetarianką, czyli nie jem mięsa, ryb, niczego na bazie żelatyny, bulionów mięsnych itp.
Co do dalszej części diety  stylu życia, to jest taki, jaki chcę, żeby był: innymi słowy, nie wiem, czy spotkaliście się z takim stwierdzeniem intuitive eating. Cała filozofia polega na tym, że wsłuchujemy się w potrzeby swojego ciała, czego chce, czego potrzebuje, a nie podążamy za tragicznymi w skutkach dietami. Osobiście, każdego tygodnia robię listę rzeczy, na które mam ochotę: zapisuje przynajmniej 4-5 pomysłów na każdy posiłek, bo doskonale wiem, że niektóre rzeczy są na dwa lub nawet trzy dni, a to ze względu na to, że moja babcia robi sobie obiady sama, a moja mama rzadko jada w domu, tak więc zazwyczaj robię dania na 2-3 porcje, więc jem je dwa lub trzy dni z rzędu. Zaczęłam od zapisywania tylko i wyłącznie obiadów, a potem przeszłam do planu żywieniowego: zapisywałam wszystkie pomysły, od śniadań przez przekąski do kolacji. Muszę Wam powiedzieć, że mi, zabieganemu studentowi, to cholernie pomaga. Szczególnie ostatnio, kiedy mój harmonogram snu jest porozrzucany we wszelkie możliwe miejsca: dla przykładu, w poniedziałek spałam 11 godzin bez przerwy, a we wtorek spałam 4,5 godziny + 2 godziny popołudniowej drzemki. Jak myślicie, byłam bardziej wyspana po tych 11 godzinach, czy po tych 6,5? Jeżeli myśleliście, że po 11, to jesteście w błędzie: dużo lepiej czułam się po 6,5 godzinach snu, nie wiem, co prawda, czemu, ale wiem, że byłam. Dla mnie ta dieta intuitive eating nie polega tylko na słuchaniu swojego ciała podczas jedzenia, ale i na co dzień, każdego dnia, zawsze. Przecież ono wie najlepiej, kiedy jeść, kiedy pić, kiedy spać i co robić: ufam mu bezgranicznie.

Moje dni bywają hektyczne, spokojne, ale wszelkie dni pomiędzy też się znajdą. Poza tym, nie lubię zostawiać rzeczy na ostatnią chwilę, dlatego też wolę rozplanować wszystkie możliwe rzeczy w niedzielę, żeby przez resztę tygodnia móc nie martwić się o posiłki: jak narazie, działa w 100%, polecam serdecznie.

Poza tym, to tak, czasem zjem coś w fast foodzie (nie płacą mi tutaj za reklamę), czasem zjem pizzę, czasem zjem frytki, czasem sobie sama nawet robię zestaw z fast foodu, oczywiście w zdrowszej wersji: burgery z czerwonej fasoli, frytki z batatów, do tego oczywiście woda, a nie żadna cola. Ostatnio zaczęłam robić pizzę na cieście francuskim: ciasto francuskie, przecier pomidorowy, mozzarella, oliwki, pieczarki, papryki, cebula czerwona i oczywiście moja ulubiona rukola! ♥
Moim zdaniem, zdecydowanie WSZYSTKO można zrobić zdrowsze: nieraz robiłam zdrowe ciasteczka, które wymagały jedynie trzech składników (płatki owsiane, banany i gorzka czekolada), chlebek bananowy bez cukru, pizza, frytki, burgery, wrapy: sami wyznaczacie granicę, co można, a czego nie można.

Ale jedna z najważniejszych rzeczy: błagam Was, nie zapominajcie o wodzie! Mówiąc woda, mam na myśli woda, a nie kawa. Tak, jak zalejecie coś wodą, typu kawę, czy herbatę, to to nie liczy się jako woda. Woda, czyli czyste H2O, źródlana, kranówka (która, swoją drogą, NADAJE się do picia w większości miast w Polsce), woda przepuszczona przez filtr (polecam serdecznie butelki polskiej firmy, Dafi), obojętne, musi być woda! Ile? Zależy od Waszej wagi, wieku i, przede wszystkim, możliwości. Linkuje o TUTAJ! ciekawy artykuł, właśnie odnośnie wody: oby Was zachęcił do picia wody - na stronie też 30 (!) powodów, dla których warto pić to nasze H2O!

Widzicie sami, jak wygląda moja "dieta", a z wpisów, Snapów, IG i TT zapewne widzicie, że jestem szczęśliwa! Odpowiem natomiast na pytanie, które pewnie niektórych z Was nurtuje: dlaczego dalej jestem PLUS SIZE?!

Prawda jest taka, że mimo, że jest mi dobrze w swoim ciele i bezgranicznie mu ufam i go kocham, to nie czuję się w nim komfortowo. Zazwyczaj chodzę w porozciąganych ciuchach i legginsach, aby przykryć te dodatkowe kilogramy, co w moim przypadku nie wychodzi, ale nie jest też fajne to, że na każdym możliwym kroku słyszę nieprzyjemne komentarze: w coś się ubrała? mogłabyś mniej jeść! weźże coś innego ubierz! ruszaj się więcej! to tylko delikatne komentarze, które niszczą i pozostają w psychice, dlatego zachęcam każdą osobę do przemyślenia tego typu komentarzy: czy naprawdę są tak potrzebne? Nie spodziewacie się, ale osoby jak ja NAPRAWDĘ mają lustro i widzą to samo co Wy! Wiem, wiem: jakaś nowość! Ogólnie sprawa jest taka: te wszystkie komentarze, to tylko i wyłącznie Wasza opinia, a opinie można wyrażać, nikt Wam tego nie zabroni. Ale warto się czasem zastanowić, czy naprawdę trzeba rzucać takie komentarze: czy sprawią, że osoba, do której kierujecie te słowa będzie miała lepszy dzień? Czy jest to chociaż KONSTRUKTYWNA krytyka? Czy po prostu nieprzyjemny komentarz, który jest w 100% niepotrzebny? W większości wypadków te komentarze są nieprzyjemne, niepotrzebne i zwyczajnie bolą osobę, do której są kierowane. Kolejna ważna rzecz jest taka, że nawet, jeśli osoba chce zrzucić wagę lub już ją rzuca, efekty nie przychodzą od razu, potrzebny jest czas, jak zresztą przy wszystkim, a tego typu komentarze po pierwsze nie sprawią, że efekty przyspieszą, a po drugie osoba ta może pomyśleć, że skoro nie widać efektów, to się nie opłaca tego robić. Dlatego mam dla Was radę: nie rzucajcie niepotrzebnych, nieprzyjemnych i bolesnych komentarzy. I KROPKA. A jeśli dalej Was to nie przekonuje, to zastanówcie się, jak WY byście zareagowali, gdyby ktoś rzucił w Was takim komentarzem - może wtedy zrozumiecie, dlaczego są bolesne.

Swoją drogą zalecam też robić regularne badania lekarskie - krwi i moczu. Mogą pokazać coś, czego się nie spodziewacie i dają naprawdę dużo do ustalenia stylu życia. Ja z bólem muszę się przyznać, że przynajmniej od roku nie byłam na takowych badaniach i nie mam bladego pojęcia dlaczego, ale też nie mam bladego pojęcia w jakim stanie jest moje ciało od środka. Także tu i teraz obiecuję, że jeszcze przed moimi urodzinami na takowe badania się wybiorę!

Swoją drogą, kolejna ważna wskazówka - nigdy niczego nie róbcie dla kogoś! Wszystko, co robicie, wszelkie inicjatywy, muszą wychodzić od Was, nie zmuszajcie się do robienia czegokolwiek, bo tak Wam ktoś powiedział, bo tak wypada itd. - Nie tylko w kwestiach diety, ale i w kwestiach życiowych. Naprawdę, polecam, pomaga!

Na ten temat mam wiele do powiedzenia, ale widzę, żę ten post jest już za długi! Temat pojawi się w przyszłości, nie powiem Wam konkretnie kiedy, bo pojawi sie wtedy, kiedy będę miała motywację, by go napisać!

Dziękuję za uwagę i do zobaczenia za tydzień! ♥

klaudia ☺


social media:
instagram: @tbkrnk
twitter: @tbkrnk
snapchat: @ksiezniczkac

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz