czwartek, 26 grudnia 2019

oczy, cz. II // 26122019

witajcie :) cholernie dawno już nie używałam tutaj tego słowa, kojarzyło mi się jedynie ze studiami, gdzie mówili Nam, że stawia Nas ono od razu ponad kimś. ja tak nie sądzę, ale trochę zajęło mi, by do tego dojść.

od razu chcę zaznaczyć kilka rzeczy na wstępie. po pierwsze, cholernie trudno pisze mi się ten post - jestem zmuszona odgrzebać rany sprzed kilku miesięcy, żeby porządnie Wam wszystko wytłumaczyć. po drugie, jest to ostatni post, który tutaj dodaję - nie jestem w stanie powiedzieć Wam, czy jest to OSTATNI post, czy ostatni post NA JAKIŚ CZAS - czas pokaże, ja sama tego nie wiem, nie jestem w stanie tego przewidzieć.

jakiś czas temu udostępniałam tutaj post zatytułowany oczy. teraz następuje jego kontynuacja.

jakiś czas temu, po trzech latach walki z chorobą psychiczną, zeszłam zupełnie z antydepresantów. uwolniłam się od leków, ale niestety nie uwolniłam się od choroby, która będzie się za mną ciągnąć całe życie. nie uwolniłam się też od pewnej osoby - siebie. wiem, jak cholernie głupio to brzmi, ale jest to prawda. nadal na moim ramieniu, jak szatan, siedzi mi pewna osoba, która nie pozwala powrócić do normalności, która niszczy, co popadnie - tą osobą jestem ja. ja, którą mam ochotę zakopać żywcem, bo nie pozwala normalnie żyć. i może poradziłam sobie z chorobą, przynajmniej z jedną z walk z nią, ale klaudia, która w tamtym czasie zaistniała, dalej istnieje, i dalej ze mną jest, dalej chodzi za mną krok w krok. nieraz jest łatwo ją uspokoić, stłamsić, ale nieraz... cóż, przez ostatnie półtora miesiąca powoli się we mnie odradzała. i odrodziła się na nowo. i jest tutaj, gdzie się nie obejrzę. powróciły wszystkie lęki, wszystko, co zostało za mną powróciło jak zła pamiątka z dzieciństwa. i złamało mnie doszczętnie. w najgorszym możliwym czasie, w czasie, gdzie czas spędza się z rodziną i nie ma od niej najmniejszej ucieczki. przez ostatnie półtora miesiąca byłam i nie byłam sobą w tym samym czasie. na zewnątrz byłam sobą, wszystko, co ode mnie usłyszeliście było jak najbardziej prawdą - ale wewnątrz już sobą nie byłam. niszczyłam sama siebie. i zniszczyłam wszystko, nad czym pracowałam przez ostatnie lata - cała pewność siebie, radość z najmniejszych chwil w życiu, najmniejszych rzeczy, wszystko zniknęło. po powrocie z pracy, spałam. dzień wolny, spałam. ledwo wstawałam z łóżka i zasadniczo to dziwię się, że jeszcze jakimś cudem funkcjonowałam na zewnątrz - bo wewnątrz byłam już zupełnie zniszczona. zresztą, nie ma co się oszukiwać, nadal jestem.

w poprzednim poście pisałam o tym, że w oczach wszystko rozpoznamy, w oczach siedzi wszelkie zło, wszystko, czego nie chcemy powiedzieć. nie w moich. w ostatnim czasie zakrywałam nawet oczy, nawet na nich pojawiały się soczewki, różowe okulary, przykrywały wszystko, co siedziało w środku. ale niektórych rzeczy nie można wiecznie przykrywać, czasem warto je odkryć i pozwolić złu wylać się dookoła, żeby pozwolić sobie powrócić. i to właśnie robię. niestety, przez ostatnie 1,5 miesiąca nie zniszczyłam jedynie siebie, ale też ludzi dookoła, za co serdecznie przepraszam. nigdy nie miałam takiego zamiaru, zawsze chciałam być pozytywna, ale niektóre rzeczy same się wylały, czego naprawdę żałuję.
moje oczy były jednym wielkim kłamstwem - tak, jak zawsze je lubiłam, tak teraz mam wrażenie, że oszukiwały mnie na każdym kroku. przez nie znienawidziłam samą siebie - nie jestem w stanie spojrzeć w lustro i nie krytykować siebie, widzę same wady, wszystko, co najgorsze. ogromny brzuch, obwisłe ramiona, cellulit, rozstępy, nadmiar owłosienia, mogłabym tak wymieniać i wymieniać... ale na mojej drodze przypadkiem pojawił się pewien głos, który zatrzymał ten dziki bieg i pozwolił mi zatrzymać się na chwilę i pozwolić zrozumieć, co naprawdę jest w życiu najważniejsze. i za ten głos, bezimienny, anonimowy, jestem cholernie wdzięczna. bo gdyby nie ten głos, to dalej gnałabym przed siebie, nienawidząc każdy centymetr mojego ciała i krytykując każdy najmniejszy swój błąd.

jestem zniszczona, jestem złamana. odinstalowałam facebooka, instagrama, snapchata, twittera, bo muszę się oderwać od tych dennych kanonów piękna, oszukiwania siebie, że życie jest idealne. nadszedł czas na porządny detoks. detoks od złych myśli, negatywnych słów, krytyki samej siebie. chcę powrócić do życia lepsza, zdrowsza, inna. nie chcę niszczyć siebie, ani innych ludzi dookoła. chcę siebie naprawić. przyjmować wszystko takim, jakim jest. dziękować za każdą pieprzoną chwilę na tym świecie. odrzucić wszelkie myśli samobójcze, które w ostatnim czasie cholernie narastały i od których ciężko było się uwolnić. mam już dość życia, którym żyję. chcę coś zmienić i to właśnie zrobię.

chcę stanąć przed lustrem i powiedzieć 'kocham cię' do osoby, którą widzę w tym lustrze. chcę siebie pokochać na nowo. bez granic. uśmiechnąć się i przestać udawać.

wiecie czemu zawsze mówiłam, że moje wiadomości, maile są otwarte? bo tak cholernie potrzebowałam, żeby ktoś powiedział mi dokładnie to samo. niewiele ludzi to zrobiło, ale ci, którzy to zrobili, do końca życia będą mieli specjalne miejsce w moim sercu. dziękuję wam za każde ciepłe słowo, za troskę, za wszystko.

if you are broken, you do not have to stay broken ~ Selena Gomez



dziękuję.
klaudia


ps. mój mail nadal pozostaje otwarty: tabakiernikk@gmail.com




♥ ♥ ♥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz