TRIGGER WARNING
post zawiera sporo dawki wiedzy i wewnętrznych odczuć odnośnie chorób psychicznych, konkretnie choroby afektywnej dwubiegunowej. Jeśli nie czujesz się dobrze czytając o takich tematach, zachęcam do ominięcia tego posta.
Długo zastanawiałam się, czy powyższy post powinien się pojawić na tym blogu - przecież choroby psychiczne w Polsce nie istnieją, jest to temat tabu, odrzucany przez większość społeczeństwa... Dlatego postanowiłam o tym napisać. Nie lubię tematów tabu, a jeszcze bardziej od tego nie lubię ludzi, którzy uważają, że choroby psychiczne nie istnieją i jest to wymysł człowieka: spoiler alert - istnieją i są poważne.
Coraz więcej osób żyje z chorobami psychicznymi. Używam konkretnie słowa "żyje", bo z takiej choroby nie da się nigdy w 100% wyleczyć (choroba może jedynie przejść w stan długoletniej remisji), a "borykanie się" z chorobami psychicznymi brzmi jak ogólny problem. Na świecie z samą depresją żyje 350 mln ludzi, z czego 1,5 mln w Polsce. Mimo, że choroby psychiczne są tematem tabu w Polsce, bo uważa się, że są to wymysły ludzi, prawda jest taka, że istnieją, a co najmniej jedna osoba, którą mijamy na ulicy z takim zjawiskiem się spotyka, inaczej mówiąc: przynajmniej jedna osoba, którą mijacie na ulicy, żyje z chorobą psychiczną.
Taką osobą jestem na przykład ja! Odkąd skończyłam 17 lat, momentu rozwodu moich rodziców, żyję z co najmniej jedną chorobą psychiczną. W wieku 18/19 lat zdiagnozowano u mnie chorobę afektywną dwubiegunową. ChAD charakteryzuje się występowaniem epizodów depresji, manii/hipomanii (które osobiście potocznie nazywam ADHD) i epizodów mieszanych, które czasem są "dzielone" epizodami remisji, czyli brakiem objawów lub nielicznym ich nasileniem. Choroba rozpoczyna się zazwyczaj przed 35. rokiem życia i, ładnie mówiąc, nieźle potrafi kopnąć człowieka w dupę. U mnie, jak zauważyliście z poprzednich wpisów, jest raz lepiej, raz gorzej, a tutaj postanawiam nie opisywać swoich "przygód" z ChADem, bo obawiam się że to zmniejszyłoby do zera moje szanse na znalezienie drugiej połówki. Nie no, żartuje, zwisa mi to i powiewa, ale sama podejmuje decyzję czym się dziele, a czym nie: tym akurat postanawiam się nie dzielić, bo byłby to jeden wielki TRIGGER WARNING przez cały post.
U mnie zaczęło się niewinnie: depresją po rozwodzie rodziców. Powoli przeradzało się w zmiany nastrojów, mniejszą potrzebą snu, nadpobudliwością, zaburzeniem koncentracji, podnieceniem psychoruchowym, bardzo rzeczywistymi snami, czasem halucynacjami i myślami samobójczymi. Istna mieszanka wybuchowa, z którą cholernie ciężko się żyje, pomimo stosowania leków.
Przez pierwsze kilka miesięcy stosowałam leki, które zupełnie nic nie dawały. Po kilku miesiącach razem z psychiatrą postanowiłyśmy zmienić leki i było już o niebo lepiej. Rozpoczęłam także regularne wizyty u psychologa. Można by wywnioskować, że już przecież wszystko dobrze! Klaudia szczęśliwa, wszystko gitez-majonez!
Cóż, nic bardziej mylnego. Z takiej choroby NIE DA się wyleczyć i czasem potrafi cholernie przeszkadzać. Właściwie to z jej powodu nie zdałam literaturoznawstwa w poprzednim semestrze: nie zrzucam winy całkowicie na moją chorobę, ale był to u mnie wielki problem. Kiedy akurat usiadłam na poprawce, wszelka możliwa wiedza zniknęła, stres i panika się załączyły i, cóż, było po ptakach. Wychodząc z egzaminu poprawkowego, wiedziałam, że nie zdałam i wiedziałam, że mogę zasadniczo żegnać się ze studiami. Nie wiedziałam natomiast, co innego mam poczynić, bo jedyne co mi przychodziło do głowy, to płacz. I w ten właśnie sposób oblałam pierwszy semestr studiów na UŚ! YAY! ♥
Złożyłam wniosek o egzamin komisyjny, który został odrzucony. Złożyłam wniosek o powtarzanie modułu, który został przyjęty, ale jednocześnie nie wyrażono zgody, bym kontynuowała drugi semestr, o czym dowiedziałam się tydzień przed sesją, kiedy 3/4 rzeczy miałam już pozaliczane. Teoretycznie, nie mam prawa podejść do sesji, nie mam prawa chodzić na uczelnię, a jednocześnie każdego dnia wsiadam do autobusu i chcę, naprawdę CHCĘ wszystko zdać.
Zadacie pewnie pytanie, czemu nikomu nie powiedziałam? Sama zadaje sobie to pytanie. Teraz jedyne co pozostało, to pluć sobie w brodę. Co się stało, się nie odstanie. Ale jest jeszcze drobna szansa, że uda się to jakoś odkręcić, w co głęboko wierzę.
Ogólnie rzecz biorąc, studia mi cholernie pomagają w wychodzeniu do ludzi, w wychodzeniu z codziennych dołków, dlatego dalej chodzę na uczelnię, mimo, że nie powinnam. Sprawia mi to przyjemność, bycie w tak wspaniałej grupie, zajęcia, mimo, że czasem idzie się wściec, to z tą grupą można robić wszystko. Także, jeżeli ktokolwiek z mojej grupy zajęciowej to czyta, dziękuję, że jesteście. Nawet nie wiecie, jak bardzo mi pomagacie. ♥
Niby wszystko spoko, zaliczam co się da, ale w tym samym momencie, w połowie maja skończyły mi się leki. Well, shit. Moja koncentracja jest w d... nie tam, gdzie powinna. Mam delikatne halucynacje, ogólnie rzecz biorąc, stan psychiczny, ale i fizyczny LEŻY. Dostaje pierdzielca, nie mogę usiedzieć w miejscu, nie mogę się skupić na niczym. Powtórka z rozrywki sprzed semestru. Każde ruszenie głową, czy nawet oczami, sprawia, że mam zawroty głowy. Każdy najmniejszy dźwięk zrzuca moją koncentrację na podłogę. Nie mogę siedzieć i nic nie robić, po prostu kurde nie. A emocje to już w ogóle sobie skaczą po ścianie. Ogólnie rzecz biorąc, naprawdę świetnie się bawię...
A tak się stało z mojej własnej głupoty, bo zaniedbałam sobie wizytę u psychiatry. Zawsze miałam regularnie, co dwa-trzy miesiące, a przez studia to zaniedbałam i z psychiatrą nie widziałam się już od około pół roku. Największy błąd świata... Oczywiście, wedle arcymądrego powiedzenia - człowiek uczy się na błędach. Szkoda, że akurat w okresie sesji.
Ogólnie rzecz biorąc, wszystko było spoko, ale nagle wszystko się odwróciło. Będąc szczerym, ten ostatni tydzień to była zupełna porażka. Nic nie układało się po mojej myśli, wszelkie decyzje przeze mnie podejmowane wydawały się błędne, wszystko, dosłownie W S Z Y S T K O szło źle. Jestem inteligentna, więc wiem, że tak nie będzie do końca życia, że jeszcze powróci stara dobra pozytywna Klaudia, ale jednocześnie teraz tak nie jest i najbardziej mnie to boli. Od ostatniego tygodnia jedyne co chce robić, to spać, płakać i spać i płakać i ewentualnie jeść. Więc tak, mój stan jest PERFEKCYJNY. Odechciewa mi się tych studiów z każdym dniem, a z każdym kolejnym mam ochotę tym rzucić i iść na psychologię, ale już prywatnie, żeby nie musieć się irytować wspaniałą administracją, czy też dziekanatami, bo tutaj mi już wystarczy. Jedyne, co mnie trzyma na tych studiach, to trójka przewspaniałych osób i pozostała 10 wspaniałych osób, które potrafią zmienić każde piekło w cudny dzień, za co serdecznie dziękuję. Gdyby nie oni, już by mnie tam nie było. Brzmi przerażająco, ale jest w 100% prawdą - nie chce mi się żyć. Czasem nawet wydaje mi się, że gdybym umarła, to byłoby lepiej. Nie chce żyć, ale nie chce umrzeć. Nie chce się zabić, ale nie narzekałabym, gdybym zniknęła z tego świata. Wiem za to doskonale, że samobójstwa nie popełnię - nie spadnę aż tak nisko, żeby się poddać. Mimo tego, że moje aktualne nastawienie psychiczne, ale też samopoczucie psychiczne leży, to wiem, że dalej chce mi się żyć w niektórych kwestiach i dalej chcę walczyć. Tylko jest mi po prostu niewiarygodnie przykro, że te niektóre kwestie są pojedynczymi kwestiami, a nie dziesiątkami kwestii.
Podam Wam nawet przykrą sytuację dokładnie sprzed tygodnia - byłam w Kudowie na urodzinach mojej kuzynki. W międzyczasie było kilka spotkań, na których nie znałam zbyt wielu osób, na jednym z nich dostałam... ataku, który zwie się anxiety attack. Nie ma odpowiednika polskiego, niestety, a tłumaczenia w translate też niewiele pomagają - Ci którym się to zdarza, wiedzą doskonale że to nie jest ani niepokój, ani lęk, ani obawa, ani trwoga - to jest dosłownie wszystko naraz. Tak, jakby ktoś Was zrzucił z najwyższego budynku świata do największej dziury świata - tracicie grunt pod nogami, tracicie oddech, nie możecie uspokoić ani rytmu serca, ani oddechu, właściwie nic. Był to pierwszy mój taki "atak", mam nadzieję, że ostatni w tak dużym natężeniu, bo naprawdę myślałam, że dostaje ataku serca. Nie mogłam oddychać, serce biło mi tak, jakby miało się zaraz zatrzymać, łzy mimowolnie spływał po policzkach, a gula w gardle z każdą chwilą robiła się coraz większa. Wcześniej zdarzały się takie ataki, ale nie w takim natężeniu i nie w takich momentach - czasem czułam się nieswojo, ale to przekroczyło wszelkie bariery. Nie mogłam się długo uspokoić. Ale i tak najgorszy wpływ nie był na moją osobę, a na osobę mojej najlepszej przyjaciółki i towarzysza mojego życia - mojej Mamy. Nie wiedziała, co się dzieje, nie wiedziała, jak mi pomóc, nie rozumiała z tego nic, a nic, a ja nie potrafiłam jej tego wyjaśnić - i to bolało najmocniej. Wiedziałam przecież, co się dzieje, ale nie wiedziałam w jaki sposób mam jej to wyjaśnić. Jeśli to czytasz, mamo, to bardzo Cię przepraszam za tą sytuację, ale była poza moją jakąkolwiek kontrolą. I, oczywiście, dziękuje Ci za bezgraniczne wsparcie i kocham Cię! ♥
Dlaczego piszę tego posta? Jaki jest jego cel?
Chcę zwrócić uwagę, że osoby z chorobami psychicznymi są wokół Nas, bardzo blisko Nas.
Chcę zwrócić uwagę, że mimo, że każdego dnia widzicie mnie z uśmiechem na twarzy, to tak naprawdę mogę w środku chcieć umrzeć i płakać.
Chcę zwrócić uwagę, że ciężko jest kogokolwiek stuprocentowo poznać, bo zawsze będą jakieś ukryte zakamarki Naszego życia, Naszej duszy, Nas.
Chcę zwrócić uwagę, że każdy ma czasem chujowe dni, ale najważniejsze jest, aby mimo wszystko iść do przodu, a nie poddawać się na pierwszym zakręcie.
Chcę zwrócić uwagę, że mimo, że mam 21 lat, to dalej nie wiem, co chcę robić ze swoim życiem.
Chcę zwrócić uwagę, że nikt, ale to NIKT nie jest i NIGDY NIE BĘDZIE idealny.
Chcę zwrócić uwagę, że life is tough, but so are we! (życie jest ciężkie, ale my też sami jesteśmy twardzi). Tylko od Nas zależy kto jest bardziej tough, my czy Nasze życie.
Chcę zwrócić uwagę, że warto walczyć do samego końca i o jeden dzień/krok/chwilę dłużej, ale nigdy nie stawiajmy swojego zdrowia psychicznego ponad wszystko.
Chcę zwrócić uwagę, że mimo kłopotów, na samym końcu zawsze wszystko jest okej. Więc jeżeli nie jest okej, to to nie jest koniec. ♥
klaudia x
Ogólnie rzecz biorąc, wszystko było spoko, ale nagle wszystko się odwróciło. Będąc szczerym, ten ostatni tydzień to była zupełna porażka. Nic nie układało się po mojej myśli, wszelkie decyzje przeze mnie podejmowane wydawały się błędne, wszystko, dosłownie W S Z Y S T K O szło źle. Jestem inteligentna, więc wiem, że tak nie będzie do końca życia, że jeszcze powróci stara dobra pozytywna Klaudia, ale jednocześnie teraz tak nie jest i najbardziej mnie to boli. Od ostatniego tygodnia jedyne co chce robić, to spać, płakać i spać i płakać i ewentualnie jeść. Więc tak, mój stan jest PERFEKCYJNY. Odechciewa mi się tych studiów z każdym dniem, a z każdym kolejnym mam ochotę tym rzucić i iść na psychologię, ale już prywatnie, żeby nie musieć się irytować wspaniałą administracją, czy też dziekanatami, bo tutaj mi już wystarczy. Jedyne, co mnie trzyma na tych studiach, to trójka przewspaniałych osób i pozostała 10 wspaniałych osób, które potrafią zmienić każde piekło w cudny dzień, za co serdecznie dziękuję. Gdyby nie oni, już by mnie tam nie było. Brzmi przerażająco, ale jest w 100% prawdą - nie chce mi się żyć. Czasem nawet wydaje mi się, że gdybym umarła, to byłoby lepiej. Nie chce żyć, ale nie chce umrzeć. Nie chce się zabić, ale nie narzekałabym, gdybym zniknęła z tego świata. Wiem za to doskonale, że samobójstwa nie popełnię - nie spadnę aż tak nisko, żeby się poddać. Mimo tego, że moje aktualne nastawienie psychiczne, ale też samopoczucie psychiczne leży, to wiem, że dalej chce mi się żyć w niektórych kwestiach i dalej chcę walczyć. Tylko jest mi po prostu niewiarygodnie przykro, że te niektóre kwestie są pojedynczymi kwestiami, a nie dziesiątkami kwestii.
Podam Wam nawet przykrą sytuację dokładnie sprzed tygodnia - byłam w Kudowie na urodzinach mojej kuzynki. W międzyczasie było kilka spotkań, na których nie znałam zbyt wielu osób, na jednym z nich dostałam... ataku, który zwie się anxiety attack. Nie ma odpowiednika polskiego, niestety, a tłumaczenia w translate też niewiele pomagają - Ci którym się to zdarza, wiedzą doskonale że to nie jest ani niepokój, ani lęk, ani obawa, ani trwoga - to jest dosłownie wszystko naraz. Tak, jakby ktoś Was zrzucił z najwyższego budynku świata do największej dziury świata - tracicie grunt pod nogami, tracicie oddech, nie możecie uspokoić ani rytmu serca, ani oddechu, właściwie nic. Był to pierwszy mój taki "atak", mam nadzieję, że ostatni w tak dużym natężeniu, bo naprawdę myślałam, że dostaje ataku serca. Nie mogłam oddychać, serce biło mi tak, jakby miało się zaraz zatrzymać, łzy mimowolnie spływał po policzkach, a gula w gardle z każdą chwilą robiła się coraz większa. Wcześniej zdarzały się takie ataki, ale nie w takim natężeniu i nie w takich momentach - czasem czułam się nieswojo, ale to przekroczyło wszelkie bariery. Nie mogłam się długo uspokoić. Ale i tak najgorszy wpływ nie był na moją osobę, a na osobę mojej najlepszej przyjaciółki i towarzysza mojego życia - mojej Mamy. Nie wiedziała, co się dzieje, nie wiedziała, jak mi pomóc, nie rozumiała z tego nic, a nic, a ja nie potrafiłam jej tego wyjaśnić - i to bolało najmocniej. Wiedziałam przecież, co się dzieje, ale nie wiedziałam w jaki sposób mam jej to wyjaśnić. Jeśli to czytasz, mamo, to bardzo Cię przepraszam za tą sytuację, ale była poza moją jakąkolwiek kontrolą. I, oczywiście, dziękuje Ci za bezgraniczne wsparcie i kocham Cię! ♥
Dlaczego piszę tego posta? Jaki jest jego cel?
Chcę zwrócić uwagę, że osoby z chorobami psychicznymi są wokół Nas, bardzo blisko Nas.
Chcę zwrócić uwagę, że mimo, że każdego dnia widzicie mnie z uśmiechem na twarzy, to tak naprawdę mogę w środku chcieć umrzeć i płakać.
Chcę zwrócić uwagę, że ciężko jest kogokolwiek stuprocentowo poznać, bo zawsze będą jakieś ukryte zakamarki Naszego życia, Naszej duszy, Nas.
Chcę zwrócić uwagę, że każdy ma czasem chujowe dni, ale najważniejsze jest, aby mimo wszystko iść do przodu, a nie poddawać się na pierwszym zakręcie.
Chcę zwrócić uwagę, że mimo, że mam 21 lat, to dalej nie wiem, co chcę robić ze swoim życiem.
Chcę zwrócić uwagę, że nikt, ale to NIKT nie jest i NIGDY NIE BĘDZIE idealny.
Chcę zwrócić uwagę, że life is tough, but so are we! (życie jest ciężkie, ale my też sami jesteśmy twardzi). Tylko od Nas zależy kto jest bardziej tough, my czy Nasze życie.
Chcę zwrócić uwagę, że warto walczyć do samego końca i o jeden dzień/krok/chwilę dłużej, ale nigdy nie stawiajmy swojego zdrowia psychicznego ponad wszystko.
Chcę zwrócić uwagę, że mimo kłopotów, na samym końcu zawsze wszystko jest okej. Więc jeżeli nie jest okej, to to nie jest koniec. ♥
klaudia x
ig/tt: @tbkrnk
mail: tabakiernikk@gmail.com
snap: @ksiezniczkac
♥ ♥ ♥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz