piątek, 1 listopada 2019

01112019 // body image.

Kochani, witam Was w ten cudny, pierwszy dzień Listopada!
Ponownie, pojawiła się przerwa, ale jak pisałam wcześniej, nie wiem tak naprawdę, kiedy będę pisać i publikować, stąd nic nie obiecuje i radzę obserwować moje social media i stronę na Facebook'u, gdzie będę publikować linki i informować o pojawiających się postach.
Nie mogę Wam obiecywać postów co ileś, o konkretnej godzinie, ze względu na to, że mój aktualny tryb życia, który kocham całym sercem, na to nie pozwala. Grafik zmienił się nie do poznania, nie jest ani trochę podobny do tego, który miałam jeszcze w lipcu, stąd też i zmiany na blogu.

Jak w tytule, będzie trochę o body image. Oczywiście, jako że mieszkamy w Polsce, to pojęcie nie ma swojego polskiego odpowiednika, przynajmniej nie ma o ile mi wiadomo, co pokazuje samo w sobie w jakiej pozycji jesteśmy pod tym względem. Dla krótkiego wyjaśnienia, pojęcie body image odpowiada za to, jak widzimy swoje ciało, w najprostszych słowach to ujmując. Dla dalszego wyjaśnienia, jest to sposób, w jaki postrzegamy swoją fizyczność i piękno.
Żyjemy w świecie, gdzie, niestety, jest to jedna z najważniejszych rzeczy. Kiedy tylko widzimy jakiegokolwiek człowieka, oceniamy jego wygląd, a niektórzy na tym poprzestają. Oczywiście, ja to rozumiem, nie zamierzam nikogo oceniać, bo sama oceniam ludzi po wyglądzie - chociażby chłopaków, którzy mi się podobają - bo w czym innym mam się zakochać, nie znając człowieka, a tylko widząc jego ciało? Chodzi o fakt, że żyjemy w tak popapranym świecie, gdzie jest to ważniejsze od charakteru człowieka. Możesz być pustą lalunią, ale mieć cudne ciało, a wszyscy faceci będą za Tobą lecieć. Szczerze powiedziawszy, mam nadzieję, że wkrótce to się zmieni, ale zobaczymy co z tego wszystkiego wyjdzie.

Kto obserwuje mnie na Instagramie (@tbkrnk), wie że ostatnio pojawił się u mnie post odnośnie właśnie body image. Pojawił się on w niesławne/przeklęte w Polsce obchody Halloween, i zasadniczo wtedy chciałam go też wystawić. Opisałam w nim, w języku angielskim, bo lepiej mi się takie rzeczy pisze w tym języku, jak ja postrzegam swój body image. Szybciochem przetłumaczę, no bo przecież jednak byłam te 6 MIESIĘCY na filologii angielskiej!

dzisiaj mamy koszmarny dzień, więc wstawiam zdjęcie swojego CAŁEGO CIAŁA!
jeżeli nie zauważyliście, do tej pory NIGDY nie wstawiłam zdjęcia swojego całego ciała.
dlaczego? dlatego, że go nienawidzę. mam dziwny stosunek do mojego ciała/body image.
w większość dni, w ogóle mi ono nie przeszkadza, ale patrząc w lustro żywcem siebie nienawidzę.
przez długi czas... nieważne, do tej pory wierzę, że nie zasługuję na to, by być obdarzona jakimkolwiek uczuciem, a co dopiero miłością, właśnie przez to jak wygląda moje ciało. nie wierzę, że osoba jak ja zasługuje na to, by być kochaną. ze względu na to, że kończymy październik i wchodzimy w okres świąteczny, uwierzmy wszyscy, że przez te następne, a zarazem ostatnie, dwa miesiące 2019 roku, w jakiś sposób nauczę się tego, że moje ciało jest naprawdę dobre takie, jakie jest, i nauczę się kochać samą siebie. bądźcie czujni!
[pełno hasztagów]

Tak więc nie trzeba być geniuszem, żeby dostrzec, że nie jestem fanem swojego ciała. Po części spowodowane jest to tym, że od urodzenia miałam wbite do łba, że dziewczyna powinna być szczuplutka, mieć fajną dupę i duże cycki, bo tylko takie chcą mężczyźni, co kłóci się zarówno z moją feministyczną, jak i anty-seksistowską naturą, ale jest to też spowodowane tym, że takie normy narzuca nasze społeczeństwo. Na całe szczęście, powoli wkracza do Nas moda z zagranicy, body positivity, ale nadal w naszym społeczeństwie jest normalne wyśmiewanie się z ludzi odchodzących od normy, co dla mnie jest po prostu obrzydliwe. Nie jest ciężko spotkać komentarze pod postami nie tylko znanych osób, ale także "regularnych" ludzi, że ich ciało się zmieniło - nieważne czy w jedną, czy w drugą stronę - jest to wręcz znormalizowane, by wytykać błędy, niedoskonałości, dodatkowe kilogramy, po prostu komentowanie zmian w ludziach, co doprowadza mnie do szału. Ale o tym powiem dosłownie za chwilkę, bo troszkę zeskoczyłam z tematu - być może troszkę BARDZO.

Moje ciało powinno być moją świątynią - i tak zazwyczaj je traktuję. Przez to, że rozpoczęłam pracę w systemie 12h, ze zmianami dziennymi i nocnymi, zmiennym grafikiem, ciężko jest dbać o to, by posiłki jeść w tych samych godzinach, regularnie, zdrowe... Co więcej, moje nawyki zmieniły się o 180 stopni - jem dwa, max trzy posiłki dziennie. Jem śniadanie, chociaż nieraz nawet zdarza mi się nie jeść, piję spore ilości wody, kawy, napojów koloryzowanych gazowanych, czasem w pracy przekąszę zdrowy posiłek w postaci frytek, a czasem nie przekąszę nic, po powrocie złapię coś na szybko i lecę spać, bez względu na godzinę. Kalorie na pewno zmniejszyłam, zwiększyłam też na pewno ilość ruchu, i to widać - kilogramy lecą, ale po ciele tego nie widzę. I mimo, że kilogramy lecą, ciało niby się zmienia, to nie zmienia się mój stan umysłu. Dalej patrząc w lustro najchętniej bym je rozbiła, dalej nakładam makijaż, bo nie jestem w stanie znieść swojej "czystej" twarzy, dalej nie jestem naprawdę zadowolona z... siebie. Mimo, że zmieniłam tak wiele, w mojej głowie nie zmieniło się zupełnie nic. I to boli, naprawdę cholernie.
Najgorsze jest to, że tak naprawdę nie potrafię tego wyjaśnić, ani z nikim o tym nie gadałam, bo mam wrażenie, że nikt nie wziąłby tego na poważnie - nawet moja pani psycholog.
Patrzę na moje ciało i... odechciewa mi się żyć. Chore, prawda? Dla zdrowych psychicznie osób, zapewne tak, ale dla innych, którzy się borykają z problemami natury psychicznej, jest to zapewne normalne. 

Patrzę na swoje ciało i rozumiem, dlaczego w wieku 21. lat nie miałam nigdy chłopaka.
Patrzę na swoje ciało i rozumiem, dlaczego wyśmiewali się ze mnie wszyscy moi "oprawcy".
Patrzę na swoje ciało i go nienawidzę.
Patrzę na swoje ciało i najchętniej odcięłabym wszystkie fałdki tłuszczu, które widzę.
Patrzę na swoje ciało i najchętniej włożyłabym na siebie worek, byle na niego nie patrzeć.
Patrzę na swoje ciało i już rozumiem, dlaczego dostaję ciarek, kiedy ktokolwiek w jakikolwiek sposób mnie dotknie.
Patrzę na swoje ciało i najchętniej włożyłabym na twarz maskę, byleby tylko jej nie widzieć.
Patrzę na swoje ciało i dociera do mnie, że nikt nigdy mnie nie zechce.
Patrzę na swoje ciało i dociera do mnie, że na mojej ręce, która jest owłosiona, jak przynajmniej 50% mojego ciała, nigdy nie pojawi się pierścionek zaręczynowy, a co dopiero ślubny.
Patrzę na swoje ciało i mój oddech odchodzi gdzieś w dal.
Patrzę na swoje ciało i po prostu płaczę. A płaczę z bezsilności.

I chociaż to samo ciało kocham, bo jednak jest moje, i pozwala mi robić wszystko, co kocham, to w tym samym czasie nienawidzę go całym sercem. I chociaż na co dzień mi to nie przeszkadza, to gdy zaczynam o tym myśleć, najchętniej odebrałabym sobie życie, bo... nie mogę znieść myśli, że ktokolwiek mógłby mnie pokochać taką, jaką jestem. Nawet nie, że nie mogę znieść myśli, tylko doskonale wiem, że nikt nie jest w stanie pokochać mnie taką, jaką jestem.

Zauważyłam nawet, że wyobrażając sobie jakiekolwiek sytuacje, pisząc jakiekolwiek historie, myślę o sobie jako o szczupłej Klaudii, a nie Klaudii, która istnieje. Mam wrażenie, że wyobrażam sobie swój charakter, ale nie swoje ciało - że wyobrażam sobie ciało mojej higher self - wyższego Ja, prawdziwą siebie, ponad ten świat, nie wiem, jak inaczej by to wyjaśnić. Osoba, która ma za mnie przeżyć życie nie istnieje w rzeczywistości, bo nie jestem nią ja, a moje wyższe Ja. Nie chcę się teraz zagłębiać w medytację, jogę, manifestację, bo nie na to teraz pora, i nie o tym ten post, ale tylko tak mogę wyjaśnić to, co jest w mojej głowie. Jak ma pokochać mnie ktoś, kogo wyobrażam sobie nie z sobą, ale z moim wyższym Ja? To pytanie pozostawię dla Was bez odpowiedzi, bo sama tej odpowiedzi nie znam i, szczerze mówiąc, boli mnie samo rozmyślanie nad tym.

A teraz mam dla Was drobną wskazówkę, dotyczącą nie tylko body image, ale i ogólnie życia. Ludzie w domu mają lustra. Wiem, szok, niedowierzanie, spodziewam się, że nie wszyscy to wiedzieli! ... A, wiedzieliście? To po co to wszystko? Myślicie, że ludzie nie widzą siebie w lustrze? Że nie dostrzegają zmian we własnym ciele? Że nie dostrzegają, że przytyli, że mają na twarzy niedoskonałości, że widać tu i ówdzie coś, czego teoretycznie być nie powinno? Widzą, uwierzcie. I widzą to inaczej, niż Wy. Odczuwają to bardziej, niż Wy. I czują każdy ten komentarz dłużej, niż Wy o nim myślicie. Nie atakuje tutaj Was, jako konkretnych osób, ale atakuje tutaj społeczeństwo, które przyzwyczajone jest do wytykania błędów palcami, lub konstruktywnego krytykowania tam, gdzie nie byli o to proszeni. Za często słyszałam od sąsiadek czy znajomych A CO TO SIĘ STAŁO NA TWARZY, kiedy miałam gorszy okres, a wypryski na twarzy pojawiały się każdego dnia. Za często słyszałam LEPIEJ WYGLĄDASZ W MAKIJAŻU, gdy wcale nie prosiłam o jakiekolwiek komentarze, a po prostu byłam zmęczona, chora, lub po prostu cholera nie chciałam nakładać tapety. Za często słyszałam LEPIEJ CI BYŁO/JEST W DŁUŻSZYCH/KRÓTSZYCH WŁOSACH, kiedy chciałam w sobie coś zmienić dla siebie, a nie innych. Za często, za dużo, za niepotrzebnie. Ludzie, którzy chcą usłyszeć jakieś komentarze najpierw PYTAJĄ o nie. Nie byłeś zapytany? To nie odpowiadaj. Proste? Proste. Zajmij się swoim życiem. Zajmij się swoim ciałem. A świat będzie lepszym miejscem dla osób takich, jak ja - dla osób, które nie lubią swojego ciała, lub walczą każdego dnia, by pokochać siebie takimi, jakimi są. Nie potrzebujemy Waszych przykrych komentarzy, Waszej pseudo-konstruktywnej krytyki, która tylko wbija Nam noże głębiej w plecy. Wiemy, jak jest. Nie potrzebujemy wiecznego przypomnienia. Potrzebujemy jedynie żyć, jak każdy inny bywalec tej ziemi - w spokoju i ciszy, żyć z dnia na dzień, walczyć i cieszyć się z najmniejszych zwycięstw. 

I tego życzę też Wam - wielu zwycięstw, radości i wszystkiego, co najlepsze, na ten następny miesiąc.
Do następnego razu :)

klaudia ♥


ig: @tbkrnk
tt: @tbkrnk
snapchat: @ksiezniczkac
facebook: a-typowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz